Irena Szerszon - Wspomnienia z lat okupacji - część 1

Filtruj

Znajdź archiwalia
Data09.08.2019

PIŃSK

Jest rok 1943 miesiąc czerwiec, miasto Pińsk na Polesiu. Już od kilku miesięcy pozamykane są wszystkie szkoły, rzekomo z powodu panującej epidemii. Ale to nie prawda, wszyscy wiedzą, że Niemcy coś szykują. W końcu wiemy. Cała młodzież szkolna dostała wezwanie do stawienia się w określonym punkcie zbornym celem wywiezienia na przymusowe roboty do Niemiec. Na wezwaniu adnotacja: „jeśli wezwany nie stawi się, konsekwencje poniesie rodzina”. Któż by ryzykował. Stawili się wszyscy, cała młodzież naszego miasta (prawdopodobnie trzy roczniki). Po kilku dniach olbrzymia kolumna młodzieży, odprowadzana przez wszystkich mieszkańców miasta, maszeruje do transportu kolejowego, składającego się z „bydlęcych” wagonów. Transport olbrzymi, jest to pierwszy i ostatni tak olbrzymi transport wywieziony z miasta Pińska.

Kilka osób uciekło już ze stojących wagonów, między innymi koleżanka z mojej klasy, Lidka. W wagonach tłok, upał, brak wody. Czy była rozpacz?. Nie, przecież to młodzież, każdy miał nadzieję, że przeżyje.

Po kilku postojach, blisko granicy niemieckiej jakiś konwojujący transport Niemiec chce zwerbować kilku chłopców do swojego gospodarstwa, nikt się nie zgodził. Już na terenie Niemiec cały transport młodzieży wprowadzono na teren dużego obozu. Czekanie - co to będzie? Z odległego baraku słychać głośne krzyki. Boże, co to? Czekanie… W końcu i Hanka wraz z grupą, znalazła się w owym baraku, kazano rozebrać się do naga, kąpiel, dezynfekcja odzieży i jazda dalej. Po kąpieli kilku Niemców chodziło wśród dziewcząt przyglądając się. Na jedną wskazał szpicrutą „puppe” (lalka). Widocznie to już kres podróży.

Z ciężkimi walizkami w upalnym czerwcowym słońcu maszeruje długa kolumna dziewcząt. Chłopców oddzielono gdzieś na szlaku. Nareszcie! Miasto, prawdopodobnie Soest. Tu robią im zdjęcia. Hanka dostała numer obozowy - 56438. Teraz spać. Odpoczynek, jutro dalsza podróż. W nocy alarm przeciwlotniczy. Hanka nie słyszy, zmęczenie daje znać o sobie.

Następnego dnia dalsza podróż koleją. Stacja docelowa - miasto Neheim [Neheim-Hüsten w Niemczech] - Westfalia. Ustawiają ich na peronie, parami, po dwie, a podchodzący niemieccy „kupcy” wybierają sobie odpowiednie ilościowo i jakościowo dziewczęta. Hanka wraz z kuzynką trafia do fabryki aluminium Brϋkelmann [F. W. Brökelmann Aluminiumwerk Gmbh]. Przyprowadzają ich tam. Dziewczęta widzą zalaną wodą fabrykę, nieczynną, pełną wody i szlamu, aż po pierwsze piętro. Obok fabryki wszystko zniszczone. Poniżej fabryki płynie rzeka pełna czarnej wody.

Szybko dowiadują się od Rosjanek, że kilka tygodni temu była tu olbrzymia powódź, zginęły tysiące ludzi, Niemców i „auslendrów” (obcokrajowców). Była zbombardowana „szpera”- (zapora wodna). Na jeziorze Mőhne. Woda ogromna (fala wysoka na sześćdziesiąt metrów niosła przed sobą wszystko, co było na jej drodze, mosty, domy, samochody, ludzi. Hanka już wie, co znaczyły słowa krzyczane przez Rosjanki z pobliskich fabryk, gdy ich pociąg sunął jak żółw po rozmytych torach: „Dieuczata, wy uże nie wierniotieś damoj” (Dziewczęta wy już nie wrócicie do domu"). W nocy alarm, groza, strach, nie ma gdzie uciekać. Przed fabryką stoi olbrzymia czarna woda. [1]

Osiedlono ich w nowo budowanym baraku około 2-ch kilometrów za miastem na terenie już opuszczonym przez wodę. Pracuje tam jeszcze dwóch Niemców, stolarzy. Jest przerwa obiadowa, Hanka jest głodna i smutna. W baraku zostały tylko dwie ona i druga koleżanka, pozostałe pomaszerowały do fabryki. Hanka usiadła na deskach i płacze rzewnymi łzami. Podszedł do niej jeden z majstrów i pyta - Czemu płaczesz? Jesteś głodna?" - i podaje jej kromkę chleba - swoje śniadanie. - Dziękuję nie jestem głodna, ja chcę do domu." Nie przyjęła ofiarowanej kromki, ale była wdzięczna dobremu człowiekowi, z którym los zetknął ją w późniejszym czasie. Kilka dni po osiedleniu ich w baraku, w pewien upalny czerwcowy dzień Hanka namówiła dwie koleżanki, żeby poszły z nią ochłodzić się w rzece, która płynęła kilkanaście metrów za barakiem u podnóża góry porośniętej lasem. Woda była nieprzyjemna, czarna. Hanka, jak szybko weszła do wody, tak jeszcze szybciej z niej wyszła. W rzece nastąpiła na coś miękkiego, oślizgłego, zrozumiała, że nastąpiła na trupa. Jeszcze długie miesiące później, gdy woda opadła na brzegu wyłaniały się ciała utopionych osób. W fabryce Hanka „szwajsuje”. Robią tu dla wojska manierki, kubeczki, apteczki polowe i jakieś części do samolotów. Jest chłodno i głodno. Na obiad zupa z brukwi która kaleczy podniebienie, na kolację dwie kromki chleba, przez które, jak mówią „widać Warszawę”. Hanka zjada jedną kromkę drugą chce zostawić na śniadanie, ale głód jest silniejszy. Zjem jeszcze kawałeczek, tylko kawałeczek. A jeśli w nocy będzie bombardowanie? Jeśli zginę i chleb zginie i zjada ostatni kawałek. Rano do pracy idzie głodna.

Woda, stojąca wokół fabryki powoli opada. Co dzień na odsłoniętej już powierzchni lądu znajdują się trupy topielców. Fabrykę powoli oczyszczamy z mułu i szlamu. Drugie piętro zaczyna pracować, ale piwnica pod częścią fabryki jest jeszcze zalana. Tam w piwnicy według relacji Rosjanek, które przeżyły powódź, znajdują się trupy Polek i Holendrów, którzy przed powodzią mieszkali na terenie fabryki, a w czasie alarmu schronili się do piwnicy spodziewając się bombardowania, a nie podejrzewając, że będzie zbombardowana zapora wodna. Te opowieści sprawdziły się.

Po kilku miesiącach, gdy woda wyschła nasze dziewczęta, które pracowały na podwórzu fabryki wraz z Niemcami musiały wyciągać stamtąd ciała potopionych. Widok był straszny. Niektóre z potopionych osób miały pełne garście włosów, inne ręce we włosach z rozpaczy, gdyż nie było możliwości ucieczki przed straszliwą nawałnicą wody zalewającą piwnice. Fetor panował okropny. Niemcy pracowali w maskach. Dziewczęta bez żadnych zabezpieczeń. W tej to właśnie piwnicy zrobiono nam stołówkę. Odór zgnilizny był tak straszny, że nie można było nic przełknąć. Po kilku dniach stołówkę przeniesiono na parter. Wyjaśnię, że przed powodzią na terenie fabryki mieszkały Polki, Holendrzy i Francuzi. Ci ostatni mieszkali na drugim piętrze i w czasie powodzi schronili się na dachu fabryki, dlatego ocaleli. Ściana wody sięgała drugiego piętra.

Czas mija. Po pół roku zaczynają nadchodzić paczki z domu. Jedna paczka na miesiąc. Pół kilo sucharów. Hanka siedzi na jakimś żelastwie i gryzie suchary z pierwszej otrzymanej z domu paczki. Po pewnym czasie zaczną napływać kilowe, a potem już pięciokilowe paczki, ale to już na krótko przed zakończeniem wojny. Takie paczki wolno było wysyłać tylko z Pińska, natomiast dziewczynki z wiosek otrzymywały dosłownie całe zaszyte worki żywności. Były tam kasze, tłuszcz, a nawet miód. Gdy dziewczęta z wiosek przywoziły z poczty wózkiem kilka takich worów, przychodził komendant i sprawdzał, a może chciał się nasycić wzrokiem zawartością paczek. Przychodziły też Rosjanki prosząc o trochę miodu, dla którejś chorej koleżanki. Ludzie ze wsi widocznie mieli dojścia do jakiegoś ważnego niemieckiego „dygnitarza”, a on pozwalał na nadawanie takich paczek .

Nowy duży barak zbudowano obok fabryki na osuszonym po powodzi terenie. Mieszka tu kilka Polek z Pińska uznanych za Rosjanki, kilkanaście Ukrainek z okolic Kołomyi, które uznały się za Polki, gdyż spośród nich jest tłumaczka znająca trochę język niemiecki i jest kochanką komendanta baraku, jak mówią o niej dziewczęta z jej pokoju. Często była ona w pokoju komendanta i wzywano tam inną dziewczynę, a zaraz potem słychać było krzyki bólu. Owa dziewczyna była bardzo spokojna, zastraszona z nikim nie rozmawiała, a po kilku dniach zniknęła z baraku. Nikt nie pytał o nią, jej koleżanek z pokoju ukraińskich Polek, bo czuło się, że sprawa jest dziwna, a od tłumaczki trzeba trzymać się, jak najdalej. Nasze dziewczyny przyjechały dobrze ubrane, a tamte Ukrainko-Polki z Kołomyi to bieda z nędzą. Tłumaczka Ukrainka, przyjaciółka komendanta w sobotnie popołudnie wchodziła do naszej sali i wybierała od naszych dziewcząt sukienkę, którą trzeba było jej „pożyczyć” na niedzielę.

Reszta mieszkańców to Rosjanki rodziny Rosjan. Duża sala, piętrowe łóżka, mieszka tam jedenaście dziewcząt z Pińska, siedem Polek i cztery Białorusinki oraz około pięćdziesięciu dziewcząt z okolicznych wsi wokół Pińska. Pośrodku stoi żelazny piecyk, tak zwana koza. Piecyk jest, lecz brak opału i przez szpary w deskach ścian baraku hula wiatr.

NEHEIM

Miasto Neheim otaczają góry i „szpery” – zapory wodne. Z wysokości najbliższej góry miasto wygląda pięknie. Olbrzymia niecka otoczona górami, a w tej niecce domki, fabryki, a wszystko oświetla piękne słońce. Fabryki są stłoczone jedna prawie obok drugiej, dużo ich tu – wiadomo Westfalia, Zagłębie Ruhry. Na szczycie góry stoi mała kapliczka, którą dziewczęta zawsze w niedzielę odwiedzają. Jest zawsze pusta, ale otwarta. Dobrze jest wejść, pomodlić się w ciszy i poprosić Boga o przetrwanie i szczęśliwy powrót do domu. Góra jest porośnięta lasem mieszanym, są tam ścieżki, ni to las, ni to park. Z góry widać dokładnie balony umieszczone nad zaporą. Balony, które mają uniemożliwić samolotom bombardowanie zapory, tej zapory którą już raz zbombardowano, a która spowodowała tyle nieszczęść. Tylu ludzi pozbawiła życia.

Według powojennych niemieckich obliczeń wydanych drukiem, w naszym obozie utopiło się sześćset rosyjskich i polskich robotnic przymusowych, a ogólne zniszczenia na drodze wody to 125 fabryk, 25 mostów 6 elektrowni i prawie sto domów mieszkalnych, 3000 tysiące hektarów ziemi uprawnej i wiele kopalni. Tysiąc dwustu dziewięćdziesięciu czterech ludzi straciło życie. Zniszczono miasto Kassel.

Góra jest jedynym miejscem niedzielnych przechadzek dziewcząt. Tu jest spokój przyrody, jej piękno i odpoczynek psychiczny oraz jedyne miejsce schronienia przed kolejną powodzią. Ocalały tylko Rosjanki, bo schroniły się na szczyt góry, Polki nie miały szans, gdyż mieszkały na terenie fabryki i uważały, że najlepszym miejscem schronienia będzie piwnica. Z góry widać wieże kościołów, ale nigdy nie rozlega się dźwięk dzwonów. Zwyczaj ten zaprowadzono po ostatniej powodzi. Są dwa alarmy: „luft alarm” – gdy nadlatują alianckie samoloty i „wasser alarm”, gdy jest bombardowanie zapory i grozi runięcie fali wodnej. Samo miasto nigdy nie było bombardowane. Alianci mieli inne plany. Miasto leżało w niecce. Naloty były zawsze na zaporę. Za pierwszym razem jak opowiadali Niemcy, bomba zrobiła wyłom w połowie zapory i woda szła z oddalonego około 15-tu kilometrów jeziora Mőhne do Neheim, szła piętnaście minut. Następnym razem gdyby była zbombardowana zapora szła by tylko siedem minut. Miała już wolną drogę. Za pierwszym razem zniosła wszystkie przeszkody i teraz została tylko poprzednio płynąca tu wąska rzeczka między fabryką, a górą i nasz nowo zbudowany barak, co znaczył dla niej tyle co pudełko zapałek.

Ucieczka przed ponowną ścianą wody na górę, była już prawie niemożliwa.

Dziewczęta w niedzielne popołudnie szły grupką na górę. My Polki z Pińska chodziłyśmy zawsze razem, czasem dołączały do nas dwie siostry Białorusinki z pobliskich wsi spod Pińska (o nich wspomnę dalej). Nie dochodząc do kapliczki stojącej na szczycie góry, Hance odpadł obcas z wysokiej szpilki. Dziewczęta skupiły się wokół Hanki zastanawiając się co robić. Kilkanaście metrów za nimi szła niemiecka rodzina: żołnierz, młoda dziewczyna i kobieta. Matka lub teściowa. Żołnierz podszedł do dziewcząt, pyta: „Was is los?”, a widząc Hankę z butem w jednej ręce, a obcasem w drugiej, wyjął jej to z rąk, odszedł na bok, wyszukał jakiś kamień, przybił obcas i oddał but Hance. Hanka nie zdążyła nawet powiedzieć dziękuję. Tamta rodzina odeszła, a przecież mogło być zupełnie inaczej, mogło być źle i Hanka mogła zostać zupełnie bez butów, mogła zostać bosa. Żołnierz nie powiedział więcej ani słowa, to było pełne zaskoczenie. Hanka pamiętała dobrze dni kiedy ją tu przywieziono, kiedy czwórkami szły przez miasto do oddalonej o kilka kilometrów fabryki. Mijane po drodze niemieckie dzieci pluły na nich i krzyczały: „Stalin”. Ciężkie to były chwile, chwile zniewagi, poniżenia, na które nie było sposobu innego niż tłumiona w sercu złość i żal do naszych władz, że doprowadziły nasz naród do takiego upodlenia. Czasem mijało się Niemkę niosącą bochenek kartkowego chleba. Oczy pochłaniały ten chleb, a w głowie kołatała się myśl: Boże czy nadejdzie jeszcze taka chwila żebym mogła się najeść chleba do syta?!" Latem chodziło się do pobliskiego lasu na maliny w góry gęsto porośnięte lasem, czasem udało się nagotować jakąś zupę z otrzymanej w paczce kaszy, ale to były sporadyczne wypadki, zawsze było głodno. Za otrzymane za pracę marki niewiele można było kupić, jakieś koraliki, guziki, pasek do sukienki, a nawet piwo, ale ono nie zaspokajało głodu więc nie miało popytu. Miasto było głodne, sklepy puste. Do miasta nie ciągnęło.

Wiosną 1944 roku dziewczęta poszły jak zwykle grupką na mszę świętą pierwszego dnia Wielkanocy do pobliskiego kościoła. Stały na uboczu nikomu nie wadząc. W drodze powrotnej zorientowały się, że idzie za nimi policjant z rowerem. Nie zrobiły przecież nic złego, ale padł na nie strach. Przed barakiem policjant zatrzymał nas i zaprowadził na posterunek. Były przesłuchiwane siedziały kilka godzin, w końcu zwolniono je z aresztu z zastrzeżeniem, że wstęp do niemieckiego kościoła jest „auslendrom” zabroniony. Wszyscy obcokrajowcy, którzy chcieli się pomodlić, szli w niedzielę czwórkami do jakiegoś małego kościółka na krańcu miasta, gdzie na placu odbywała się spowiedź ogólna czyli każdy spowiadał się w duchu. Ksiądz dawał ogólne rozgrzeszenie i udzielał komunii świętej każdemu kto chciał.

Hanka jest tu z kuzynką Marysią. Hanka pracuje w fabryce - Marysia w kuchni. Praca ciężka lecz zawsze można się pożywić. Szefowa kuchni - Mariana, nie jest dla dziewcząt zła, ale dla ogółu uznaje tylko swoje widzimisię. Zostałyśmy uznane za Rosjanki, dzięki poprzedniej tłumaczce, kochance komendanta którego już nie ma, został odwołany, widocznie doszło coś do władz miejskich, że tłumaczka jest jego pupilką. Jest inny komendant, inna tłumaczka ale my nadal musimy nosić znak „OST”.

Jest już lato 1944 roku. Front się cofa, rygor już trochę osłabł. Hanka nie wychodzi do miasta gdyż nie chce nosić znaku „OST”. Tym razem postanawia coś z tym zrobić. Ubiera się w to co ma najlepszego i idzie do Arbajtsamtu” [2] upomnieć się o swoje prawa. Jest pełna optymizmu i buńczucznie nastawiona do całego świata. W pokoju biurowym siedzi Niemka, kobieta w średnim wieku. Hanka odważnie szkolną niemczyzną tłumaczy jej z czym przyszła. Uzasadnia, że jest Polką ze strony matki i ojca, dokumentuje to faktami i prosi o przyznanie jej odznaki „P”, jako prawowitej Polce. Niemka słucha uważnie, nie odzywa się ani słowem. Wizyta skończona. Po pewnym czasie Marysia mówi Hance, że do kuchni przyszły jakieś papiery z Arbajtsamtu” do szefowej, zlecające zaliczyć Hankę do narodowości polskiej, co się wiążę z innym rodzajem wyżywienia, bo jak wiadomo najgorsze wyżywienie mieli Rosjanie. Ale nic z tego, szefowa kuchni, Mariana oświadczyła Marysi: „Jak to, nosicie to samo nazwisko, jesteście siostry” (uchodziły za siostry, były kuzynkami), i ty jesteś Ruską a ona Polką, nic z tego nie będzie!" I tak się skończyła walka Hanki o polskość, przy kotłach w kuchni przez kucharkę Marianę. Ale Hanka sobie poradziła. Za kromkę chleba kupiła sobie od Polek – Ukrainek odznakę „P” i o to tylko jej chodziło.

Późny wieczór, na sali jest około czterdzieści dziewcząt. Nas kilka Polek i reszta Białorusinki z pobliskich wokół Pińska wiosek. Upalna noc za oknami mnóstwo świecących robaczków, któraś zaczęła coś opowiadać, dołączyły inne, każda chciała dorzucić coś śmiesznego. Podniósł się gwar, głośne śmiechy, dziewczęta zapomniały, że już od dawna obowiązuje cisza nocna. Hanka, której łóżko stoi obok drzwi wejściowych, widzi w górnej szklanej szybie wysoką postać komendanta. Cichnie, udaje, że śpi, ten wchodzi i pałą gumową wali na oślep po łóżkach. Niedowidzi, kieruje się słuchem i tak to dostało się niewinnej, naprawdę śpiącej koleżance. Objawów wesołości nie było wiele, bo nie było ku temu powodów. Zdarzyło się to tylko raz i to zostało stłumione pałą. Noc, wtem głuche dudnienie zrywa wszystkich z łóżek. Ziemia drży, zdaje się, że ugina się pod nogami. Lecą wszyscy skryć się w lada jakim schronie obok baraku. Schron to wykopana dziura w ziemi nakryta blachą i posypana ziemią. Ludzie drżą ze strachu. Na szczęście samoloty nie bombardują, lecą dalej.

Noc jest ciemna, nic nie widać, ale czuje się, jak gdyby całe niebo pokryte było samolotami, chyba są ich tysiące. Płyną po niebie ciężkie bombowce, ziemia drży od samego ich huku . Długo przelatują, bardzo długo – przeszły…. Może poszły na Berlin? Alarmy są kilka razy dziennie . Dniem nigdzie się nie ucieka, nocą można. Poprzedniej nocy zbudził nas „luft alarm” i bombardowanie. Bombardowany był Dortmund oddalony od Neheim około 30 km. Widok był straszny . Noc ciemna, ale na tle tej ciemnej nocy z nieba leciał ogień, palił się w powietrzu, wyglądało to jak złoty deszcz. Może fosfor?, a może napalm . Stoimy obok baraku, obserwujemy, to straszne widowisko. Wybuchy bomb słychać aż tu.

Miasto Neheim sąsiaduje z miastem Hϋsten, są połączone w jedno. Którejś niedzieli dziewczęta wybrały się zwiedzić Hϋsten. W miasteczku spotkały dwóch młodych polskich chłopców, zawiązała się szybka rozmowa – „Skąd wy?" - „A skąd wy?", - „Z Warszawy, z powstania." - To w Warszawie było powstanie?". Chcę spytać o Pragę, o ulicę Wileńską, ale już nadchodzi dwóch policjantów. Chłopcy tylko zdążyli szepnąć - „W następną niedzielę na tym samym moście, o tej samej godzinie”. Szybko odeszli. Dziewczęta przyjechały tam w następną niedzielę, czekały, chłopcy nie przyszli. Być może przez tamten patrol zostali aresztowani. „Auslendrom” nie wolno było chodzić grupkami. Dziewczęta postanowiły poczekać, może dowiedzą się czegoś więcej o kraju, ale chłopcy nie przyszli. Aby nie stać na moście (miasteczko było puste, jak wymarłe), poszły nie spiesząc się aleją starych drzew za miasto, nagle nadleciały dwa samoloty strzelając z broni pokładowej. Nikogo wokół nie było tylko one. Samoloty „prują” w ich stronę (piloci myślą pewnie, że to Niemki), dziewczęta chowają się za grube pnie drzew. Wygląda to trochę śmiesznie. Dziewczęta jakby tańczyły wokół drzew chowając się przeciwnie do strony, z której strony nadleci samolot, a samolot też nie daje za wygraną i też lata ze wszystkich stron drzew. Któraś upadła w przydrożny rów. Pisk - krzyk. W końcu samoloty (latały nisko) odleciały. Dziewczęta szybko odjechały do Neheim zostawiając w Hϋsten sprzątających szkło ze sklepów Niemców - rezultat kilku bomb zrzuconych przez samoloty. Alarm, dziewczęta uciekają na górę. Stojąc między drzewami obserwują walkę powietrzną kilku samolotów. Jest piękny słoneczny dzień, a tam w górze w promieniach słońca, kilka srebrnych ptaków toczy ze sobą śmiertelny bój. Nie słychać strzałów, widać tylko obłoczki strzałów i taniec srebrnych ptaków, czyje są które nie wiadomo. Wiadomo tylko, że z ziemi z grona obserwujących to dziewcząt płynęły ku naszym sprzymierzeńcom tam w górze serdeczne życzenia zwycięstwa. Piękny to widok obserwować powietrzny bój, ale oto jeden z ptaków zaczyna dymić i leci w dół. Niemiec czy sprzymierzeniec? Nie wiadomo. Alarm odwołany zginął nasz. Trzeba wracać do fabryki. Alarmy nasilają się.

Dochodzi wieść, że bardzo blisko jest zbombardowane miasto Arnsberg, ludzie przysypani gruzami, brak rąk do ratowania poszkodowanych. Kilkakrotnie barak obiega wieść jakoby robotnicy przymusowi byli wysyłani do odgruzowywania Arnsbergu i tym razem przyjdzie już kolej na barak Hanki. No cóż, trzeba się na to przygotować, może się stamtąd już nie wróci? Hanka zaplanowała nagrzać sobie ciepłej wody, wyprać i wykąpać się. Nazbierała patyczków wokół baraku, aby napalić w piecu. W pralni, a była w pomieszczeniu zupełnie sama, z kąta pokoju usłyszała głośny krzyk swojej matki: „Hanka, Hanka!”, stanęła jak skamieniała nie rozumiejąc co to znaczy. Już nie rozpaliła pieca, zdała się na los, który jest jej przeznaczony. Nikogo nie zabrano do odgruzowywania bombardowanych miast .

Wiosną, latem, jesienią w sobotnie popołudnia (pracowało się krócej) przychodzili pobliscy bauerzy. Rzucali pod barakiem kopaczki, motyki czy inne narzędzia potrzebne w danej chwili do pracy w polu, trochę liści kapusty, parę marchwi i zabierali do pracy w polu chętne osoby. Wyglądało to tak: która z dziewcząt chwyciła kopaczkę lub motyczkę to szła do pracy w polu. W baraku były prawie wszystkie dziewczęta z wiosek, a tylko kilka nas z miasta Pińska (w czasie transportu dziewczęta z Pińska znalazły się w różnych fabrykach), które nie znały pracy w polu. Poprzedniej soboty Marysia chwyciła motykę i poszła do bauera. Przemyciła Hance maleńkie, zielone jabłuszko (spad) od bauera, którego nie wolno było zabrać. Opowiadała Hance, że ona i inne najadły się u bauera „po szyję” ale nic nie wolno było wynieść. Hanka, która nigdy nie pracowała w polu, była szczupła i osłabiona głodem, też postanowiła z takiej okazji skorzystać. Czekała pod barakiem kiedy przyjdzie bauer. Nareszcie idzie….. Rzucił pod barak kilka motyk i trochę liści kapusty. Hanka chwyciła motykę i liść kapusty. Teraz się naje do syta. Na razie gryzie jak królik surowy liść kapusty, jakiż on jest smaczny, jakiż słodki. Pole – bauer podzielił między dziewczęta po trzy rządki buraków do okopania. Między dziewczętami tymi z Kołomyi była stara, wysoka Ukrainka – Katarzyna. Katarzyna rwała do przodu, jak automat, jak maszyna, a pozostałe dziewczęta starały się nie pozostawać w tyle. Bauer stojąc na przodzie zagonów z pejczem, poganiał -„loss, sznela, sznela”. Inne dziewczęta starały się sprostać Katarzynie doganiają ją ile sił. Hanka chciała dorównać pozostałym, lecz nie mogąc sprostać dziewczętom zaprawionym w pracy w polu słyszała tylko cały czas „loss, sznela, sznela”. Słońce jeszcze było wysoko, a do zakończenia pracy daleko, a była to nie praca lecz droga przez mękę. Hankę powtórnie rozbolał kręgosłup od kilku godzin będąc w pozycji schylonej, brak już siły ale nie poddaje się, robi co może żeby nie zostawać w tyle, bo w odległości kilku rządków dalej stoi człowiek z pejczem i woła - „loss, sznela, sznela”. Gdy słońce już zachodziło i rzędy oczyszczonych buraków dobiegały końca widać było zmęczenie na wszystkich twarzach.

Hanka była u kresu sił. Bauer prowadził dziewczęta do swoich zabudowań na posiłek. Hanka skręciła na szosę prowadzącą do baraku. - „Ty dokąd?" pyta bauer – „Do baraku" pada odpowiedź. -Nie!" rozkazuje bauer. -Idź jeść". Wycieńczonej dziewczynie jedzenie nie przechodziło przez gardło. Wzięła tylko dwie kromki chleba i postanowiła - „Nigdy więcej do bauerów! Nigdy więcej!". Noc, barak śpi. Hanka słucha dalekiego szumu. Cóż to? Czy to szumi na górze las? Czy idzie woda? Czy spać? Czy już uciekać? Ten szum będzie prześladował Hankę jeszcze długie lata po wojnie. Będzie jej się śnił po nocach. Wtedy przed zbombardowaniem zapory nad barakiem latały samoloty i strzelały z broni pokładowej. Strzelały, ale niecelnie, nikogo nie zraniły ani też niczego nie zburzyły. Latały tylko nad barakiem mimo tego, że obok stacjonowała jednostka robocza niemiecka TOD. Prawdopodobnie było to ostrzeżenie dla mieszkańców baraku o mającym nastąpić niebezpieczeństwie. Noc wtedy była jasna, było to w maju. Dziewczęta, które mimo strzałów uciekły wtedy na górę, ocalały. Wszyscy pozostali potonęli. Ciężki sprzęt wojska TOD, baraki, domy, wszystko płynęło, jak pudełka zapałek. Mieszkańcy miasta Niemcy też. Woda nie wybierała, tam gdzie sięgnęła, tam były ofiary. Według relacji Niemców zaporę zbombardował jeden młodociany Anglik. Woda doszła przez Holandię aż do oceanu. Nigdzie nie było o tym wzmianki. O tej wielkiej tragedii w Westfalii. To o czym Hanka dowiedziała się, to były ciche opowiadania starszych Niemców, pracujących w fabryce. Nasze dziewczęta przywieziono tam sześć tygodni po tej strasznej tragedii. Dopiero w wiele lat po wojnie zacznie się pisać o zbombardowaniu zapory. Powstał też o tym angielski film pod tytułem „Nocny nalot”. Był wyświetlany w Polsce kilkanaście lat temu, Hanka widziała ten film. Niestety cała treść filmu poświęcona jest przygotowaniom odpowiedniej bomby i wyliczeniom technicznym celem udanego zbombardowania zapory, lecz nic nie mówi, nie pokazuje tej strasznej tragedii, która tam nastąpiła. Film nic nie mówi o tysiącach niewinnych ofiar, które tam poniosły śmierć. Aliantom chodziło o zatopienie fabryki, o zaprzestanie produkcji sprzętu wojskowego, co stało się tylko częściowym zwycięstwem. Fabryka Hanki była nieczynna przez pół roku. Przez pół roku była czyszczona ze szlamu, błota i osuszana z wody. Była zalana do drugiego piętra. W chwili przybycia tu naszych dziewcząt, woda częściowo opadła. Wszystkie maszyny pokrywał szlam. Woda stała jedynie w piwnicy, o której pisałam wcześniej. Pewnej nocy nastąpił alarm – „luft alarm” . Dziewczęta uciekają na górę, słychać samoloty nad zaporą. W pewnej chwili rozdzwoniły się dzwony nad miastem. To „wasser alarm”. Boże, idzie woda. Co będzie gdy dotrze do wierzchołka góry? Zginą wszyscy. Wtem zdziwione dziewczyny widzą białą zjawę biegnącą do góry.

Okazuje się, że to jedna z naszych dziewcząt - „odważna”, która nie chciała uciekać twierdząc, że w czasie bombardowania można zginąć na łóżku tak jak i na górze. Teraz słysząc dzwony, czyli alarm powodziowy, owinęła się prześcieradłem i co sił w nogach leci na górę. Na szczęście nie trafiono w zaporę. Dużo było tych alarmów, bardzo dużo. Ostatnimi czasy niektóre dziewczęta nie rozbierają się do snu całkowicie, zostają w spodniach (nosiłyśmy spodnie), prędzej będzie można wyskoczyć z łóżka i przez most na naszej rzece, nad którą stoi nasz barak, co sił w nogach biec na górę. Są noce kiedy Hanka nie boi się nalotu. To noce gdy jest burza. Mogą bić pioruny, nie wiem jakie grzmoty. Ale wtedy Hanka śpi. Nie będzie nalotu! Do dziś Hanka nie boi się burzy, zostało to z tamtych lat, że w czasie burzy nie stanie się nic złego.

Życie w baraku jest trudne, duże skupisko ludzi, ograniczona swoboda ruchu, pozostaje tylko swoboda myśli. Nie ma wprawdzie wiele czasu na rozważania po dniu pracy, trzeba zatroszczyć się żeby dopełnić czymś pusty żołądek, wyprać umyć się. Gdy jest trochę czasu myśli wędrują do domu: -„Co tam się dzieje? I jak sobie radę daje rodzina?"  W głowie przesuwa się wszystko, jak na kliszy, obrazy z dobrych dni.

Hanka z Polesia wykarmiona na rybach i grzybach, czuje ich pyszny smak. Czuje smak marynowanych w dużym kamiennym garnku ryb, które rozpływały się w ustach, a pyszny sok spływał po palcach. Marynowane grzyby. Boże ile tego w domu . Ryby wszelkiego rodzaju- szczupaki, pyszne okonie, liny, sumy, płoć której nie uważało się za rybę- godną jedzenia. Hanka lubiła w sobotę po południu chodzić z ojcem na ryby. Buszowała po tatarakach, nadbrzeżnych trzcinach, kochała przyrodę, kochała Polesie, rodzinne strony swego ojca. Dziadkowie pochodzili ze szlachty. Wprawdzie przed wojną nie miało to żadnego znaczenia. Ojciec Hanki poszedł na ochotnika do Carskiego wojska. Przeszedł Syberię, Francję, Niemcy. Brał udział w bitwie Warszawskiej zwanej „ Cudem nad Wisłą” był w wojsku generała Hallera. Hanka kochała wojsko, zawsze chciała mieć jakiś udział w życiu wojska. (odziedziczyła to pewnie po ojcu). Niestety los okazał się dla niej zły. Nic z tych planów nie wyszło.

Tymczasem jest barak, szparami między deskami w ścianach przelatuje wiatr i hula po dużym pokoju. Dziewczęta leżą na kocu, drugi koc służy im do przykrycia. Jest zimno, bardzo zimno. Niektóre śpią w ubraniach, inne po dwie, żeby się ogrzać i dwa koce narzucić na siebie. Dziewczęta pracujące w kuchni, czasem przyniosą ukradkiem trochę węgla, ale to niebezpieczna sprawa, można podpaść. Nadchodzą święta Bożego Narodzenia 1943 roku. Dziewczęta pracujące w kuchni, Marysia i Walentyna postanawiają urządzić Wigilię. Co tam, która miała z paczki przysłanej domu, znalazło się na stole przykrytym białym prześcieradłem (chyba tej „odważnej”, która wtedy jako zjawa biegła na górę).

W uroczystym nastroju podzielono się opłatkiem, złożono życzenia, zjedzono odrobinę barszczu i zaśpiewano cicho kolędę. Nastrój był uroczysty pełen powagi i smutku. Nikt nie wszedł do naszego pokoju, cały barak wiedział, że Polki mają święto. Dziewczyny białoruskie leżały spokojnie na swoich łóżkach nie odzywając się ani słowem. Wczuły się w nastrój Wigilii. Zresztą dwa tygodnie później przy tym samym stole dziewczęta z kuchni urządziły im Wigilię. Teraz my uszanowałyśmy ich święto. Atmosfera była identyczna. Zresztą w Pińsku przed wojną żyli zgodnie Polacy, Białorusini, Żydzi. Dopiero wojna poczyniła niesnaski.

Chłopi białoruscy, to spokojny naród. Potem za Niemców zaczęły się rzezie Polaków przez Ukraińców. Rzezie już objęły Wołyń. Baliśmy się żeby nie doszły do Polesia, żeby nie buntowali białoruskich chłopów, ale na szczęście do tego nie doszło. W naszym pokoju były dwie siostry Białorusinki - Mania i Luba. Trzymały się bardziej z nami Polkami. Obie ciągle się kłóciły, żyły jak pies z kotem w ciągłej niezgodzie. Mania miała charakter łagodny, Luba, wybuchowa, ostra dyktująca swą wolę. W ciągu okresu pobytu w baraku komendant kilkakrotnie spisywał narodowość dziewcząt. Za każdym razem dziewczęta podawały inną narodowość Mania białoruską, Luba ukraińską. Niemiec nigdy nie mógł pojąć dlaczego dwie siostry przyznają się do dwóch różnych narodowości. Mania łagodna, typowa Białorusinka. Prawdopodobnie pochodziły z rodziny mieszanej, Białorusko-Ukraińskiej.

Bywały noce gdy w baraku nie można było zasnąć. Na całym korytarzu słychać było jęki bólu. To kolejna ofiara, której obcięło palce, chodziła po korytarzu wyjąc z bólu. Takie wypadki zdarzały się często. Wszyscy starzy pracownicy niemieccy mieli poucinane palce. Hanka też pracowała na automatach, na szczęście tylko kilka dni. W kilka dni po owym głosie swojej matki, który Hanka słyszała w pralni, zarząd fabryki zabrał część dziewcząt, które zostały przetransportowane w niewiadomym kierunku. Nikt nic nie wiedział. Z naszego pokoju zabrano Marysię, Stefę, którąś z wiejskich dziewcząt, z Rosjanek Galę i kilka innych dziewcząt. O ich losach Hanka dowiedziała się dopiero po wojnie.

Po wojnie Hanka spotkała się z Marysią, a oto co usłyszała: Wywieziono dziewczęta pod samą linię sowieckiego frontu. Zamieszkały w opuszczonej fabryce i kopały okopy dla wojska. W grupie tej znalazła się również Marysia. Pewnego dnia Marysia zachorowała, dostała zwolnienie lekarskie i miała zamiar zrobić pranie, ale zaczęła się czuć bardzo dziwnie. Była zdenerwowana, rozkojarzona, rozbita wewnętrznie. Nie wiedziała co robić, zostać w fabryce, czy iść do pracy. Zabierała się do prania, lecz gdy zdrowe dziewczęta czwórkami odchodziły do pracy schwyciła swoją łopatę i pobiegła za nimi dołączając do kolumny kopania okopów. Kilka godzin później nadleciały samoloty i zbombardowały fabrykę. Wszyscy, którzy byli wewnątrz, zginęli. Zginęła tam jedna z naszych dziewcząt. Stefa oraz jedna z naszych Rosjanek – Gala. Po powrocie z okopów dziewczęta zajęły się tylko pochówkiem zabitych koleżanek. Marysię ocaliło przeczucie. Gdyby skorzystała ze zwolnienia lekarskiego, byłaby wśród zabitych.

W Neheim klimat był łagodny, jeśli padał śnieg to leżał godzinę, dwie i topniał. Hanka całą zimę chodziła w podkolanówkach. Po przyjeździe dziewczęta dostały sukienki z włókien pokrzywy, zielone, sztywne, szorstkie i drewniaki. Potem, gdy przychodziły paczki Hanka dostała z domu lakierki, komendant wziął je w rękę, obejrzał, być może pomyślał: -„Skąd tam jeszcze mają takie obuwie?".

FABRYKA

W fabryce pracowały różne narodowości: Rosjanie, Francuzi, z Afryki Marokańczyk, no i oczywiście Niemcy, starzy lub okaleczeni przez automaty. Niezdolni na front. Francuzi, byli to jeńcy wojenni. Mieszkali na terenie fabryki. Wiodło im się dobrze, dostawali paczki z Czerwonego Krzyża i z domu. Właścicielem fabryki był starszy, wysoki, szczupły Niemiec, do którego oprowadzający go po fabryce syn w średnim wieku mówił przez trąbkę. W czasie takich wizytacji szła przez całą fabrykę, cała ”procesja”. Obaj właściciele, wszyscy majstrowie ktoś z biura, z Niemców nie było „szpicli” natomiast zdarzały się wypadki ze strony Ukrainek Hucułek, z naszych ziem, o czym napiszę dalej. W fabryce wśród Niemców wiele osób pochodziło z rodzin polskich, przybyłych tu swego czasu za pracą. Starzy między sobą rozmawiali jeszcze po Polsku, ale młodzi byli już zniemczeni. Koleżanka Hanki Isia pracowała obok młodej jeszcze, ale potwornie grubej Niemki, poruszającej się jak słoń - Elzy. Pewnego razu Elza zwraca się do Isi: -„Moja matka gdy się zdenerwuje, mówi na mnie - ty potworo" . Wymawiała to z dużym naciskiem na pierwszą literę o. Isia nie umie jej wytłumaczyć, pomaga. Hanka nie podając prawdziwej treści słowa potwór, lecz obracając to w niewinny żart. Innym razem po silnym nocnym bombardowaniu Dortmundu, Isia za namową Hanki pyta Elzę, co było bombardowane. Isia zdaje Hance relację: -Elza mówi, że Dortmund, „ jakieś krupy”". Hanka już wie to co chciała wiedzieć. To nie krupy (po Białorusku, wszelkiego rodzaju kasze), to zakłady zbrojeniowe Kruppa. Hanka „szwajsuje” kubeczki do manierek wojskowych. Fabryka robi dla wojska: apteczki polowe, manierki, kubeczki oraz jakieś części samolotów. Wszystko robi się od podstaw na przykład apteczki, począwszy od kawałka blachy wyciętej na automatach obcinających palce. Hanka zostaje przeniesiona na parter do obsługi automatów, działu tego każdy się boi, tu każdemu kto pracuje dłużej, maszyny obcinają palce. Praca polega na włożeniu kawałka blachy pod automat, który wycina z niego części „ferbantkasten” (apteczki polowej). Maszyna uderzy raz i trzeba natychmiast usunąć wyciśniętą formę, jeśli automat uderzy raz, raz ręka zostaje pod automatem, już się jej nie zdąży cofnąć, dłoń zostaje bez palców. Hanka drży ze strachu: - Boże uchroń mnie od złego." Na szczęście po kilku dniach pracy na automatach Hanka wraca na „swoje” piętro.

Przybył do fabryki taki młody Niemiec, cofnięty spod Stalingradu, czy też innych terenów Rosji, który w śniegach rosyjskich odmroził sobie nogi. Jest to pogodny młody człowiek, około trzydziestki, żartowniś, pogodny bardzo z którym pracując obok można sobie porozmawiać. Jest inny młody chłopak też Helmut (jak poprzedni), miał ucięte na automatach palce dlatego nie był w wojsku. Jego rodzice pochodzą z Polski. Zaprzyjaźnił się z pewną dziewczyną z tych Polek-Ukrainek i planują po wojnie małżeństwo. Jest parę kobiet niemieckich w średnim wieku, które też się do Polek (nas) dobrze odnoszą. Jest też pewien majster z innego działu produkcji, nazwijmy go „Schmitt”, który za byle co bije w twarz.

Pewnego razu Hanka pracuje obok dużej hali, w której produkowane są części do samolotów. Prowadzą tam oszklone drzwi. Pracują tam tylko mężczyźni - Francuzi. W pewnym momencie, majster Schmitt prowadzi tam dużą grupę żołnierzy w nieznanych Hance mundurach, ale bez pasów - „Któż to może być? Kim są?". Hanka udaje, że pracuje, bacznie obserwuje salę. Wbiega tam majster Schmitt, woła dowódcę, pokazuje na maszyny, tłumaczy i każe robić. Dowódca stoi i milczy. Jego żołnierze to samo. Schmitt wali dowódcę w twarz raz, drugi i trzeci. Wyprowadzają ich. Po kilku dniach dowiadujemy się, że są to żołnierze włoscy, którzy odmówili walki wraz z wojskami Hitlera. Zamknięto ich w dawnym baraku dziewcząt, daleko za miastem, otoczono drutem kolczastym, wzięto głodem. Po kilku dniach znów pojawiają się w fabryce, są nieufni, myślą, że wszyscy pracujący tu, są to Niemcy. Trudno się z nimi porozumieć, nie znają Niemieckiego. Mijają dni, tygodnie. Dowódca żołnierzy włoskich zna trochę niemiecki. Powoli nawiązują się kontakty z pozostałymi robotnikami fabryki.

Włosi są traktowani jeszcze gorzej niż Rosjanie. Są wygłodzeni, brudni, zarośnięci, wynędzniali. Litość bierze patrzeć na tych ludzi. Zbierają odpadki wyrzucone z kuchni. Dziewczęta z nocnych zmian widzą straszne rzeczy, przyprawiające o mdłości. Włosi nocą łapią szczury. W jaki sposób spożywają je? Nie wiadomo. Najlepiej wyglądają Francuzi, odżywieni, schludni, pogodni - to jeńcy wojenni. Ci głodu nie znają.

Jest koniec roku 1944. Front cofa się w szybkim tempie. Niemcy panicznie boją się nadejścia Rosjan, robotników przymusowych których są tysiące, no i tych podle traktowanych Włochów. Boją się buntu. Włosi już odżyli, dostają lepsze wyżywienie, są gadatliwi. Bez przerwy są werbowani do współpracy z Hitlerem. Niemcy obiecują im złote góry, odżywiają, byle tylko wyrazili wolę walki u boku Hitlera. Włosi są jednak twardzi, odrzucają wszelkie propozycje współpracy. Niemcy dają za wygraną. Front wciąż się cofa, a na jego zapleczu w głębi kraju, setki, tysiące przymusowych robotników. Tego dnia Hanka pracuje z Polką, Hucułką z okolic Kołomyi, zagorzałą zwolenniczką Niemców. Była żydówką, więc robiła wszystko żeby się przypodobać majstrowi. Jaką to ona dobrą robotnicą [jest], ażeby pognębić tę drugą.

Ta nazywała się Michalina, była też druga – uczciwa nazywała się Michasia. Nie wytrzymała obozowej presji, zginęła śmiercią samobójczą pod kołami pociągu. Michalina tak gnębiła Hankę, aż pogotowie zabrało Hankę do szpitala. Wątpię czy kiedykolwiek miała wyrzuty sumienia. Chyba nie.

Coraz częstsze są naloty, coraz częściej nie zdąży się zjeść przyniesionej zupy. Łapie się dwa kartofle w łupinach, chowa w kieszenie spodni i ucieka do „kieli”. Praca w „kieli” posuwa się szybko naprzód. „Kiela”- schron, ma dwa wyjścia, które łączy długa, na około dwadzieścia metrów komora poprzeczna. Do „kieli” chronią się w czasie nalotu nie tylko robotnicy z naszej fabryki lecz i okoliczni Niemcy. Pewnego razu Hanka i Isia siedzą w „kieli” obok wyjścia, a tu wciąż napływają okoliczni mieszkańcy niemieccy. W pewnej chwili wchodzą dwie Niemki z dziećmi. Isia mówi: „Patrz, jaki ładny płaszcz". Hanka spogląda i nachmurzona mówi, wcale mi się nie podoba. Wygląda jak łatany. Płaszcz Niemki miał dwie kieszenie naszyte z futerka. Najczęściej korzystający z „kieli” skupiali się najbliżej wyjścia, a to dlatego, że w razie ponownego zbombardowania zapory zdążyli by uciec na szczyt góry. „Kiela” bowiem była wykuta w litej skale w połowie góry i jak mówiły Rosjanki, jeden metr powyżej poprzedniej fali wodnej. Tak, że gdyby ponownie szła woda zalałaby schron. Góra była pozbawiona drzew do wysokości dawnej fali wodnej. Po odwołaniu alarmu Niemka w owym „ładnym” płaszczu przechodząc koło Hanki schyliła się lekko w jej stronę i najczystszą polszczyzną mówi: „Do widzenia.” Hanka spąsowiała. Co będzie, jeśli pójdzie na policję i powie co dziewczęta mówiły? A mówiły…

Jest środek słotnej zimy, Hanka się przeziębiła. Siedzi rozpalona i robi kubeczki, ale czuje, że już nie może. Twarz ją pali, trwa to dzień, dwa. Młody organizm jeszcze się broni. Czwartego dnia Hanka traci głos. Idzie do komendanta zmierzyć temperaturę, ten wyciąga jej termometr i krzyczy: „Nain!” [Nein - z niem. „nie"], każe zmierzyć ponownie, stoi przy Hance, aby nie podbiła wskazań termometru. Okazuje się to samo, jest czterdzieści stopni gorączki. Pozwala jej zostać w baraku jako chorej. Kolejne dni pogarszają stan zdrowia. Hanka mówi ledwie słyszalnym szeptem. Konieczna jest porada lekarska. Lekarz przyjmuje w olbrzymim obozie rosyjskim, jest Ukraińcem. Obóz jest gdzieś na krańcach miasta. Hanka pyta Rosjanek, gdzie jest ten obóz, chce iść do lekarza, one odradzają mówią: „Nie idź! Lekarz ten odsyła ciężko chorych do obozu, z którego już się nie wraca." Któż wtedy słyszał o Oświęcimiu, o krematoriach? Jednak coś z tych wieści za pośrednictwem Francuzów dotarło do Rosjanek. One bardzo usilnie mówiły Hance, aby tam nie szła. Hanka wmawiała sobie, że przecież nie jest ciężko chora, jest tylko przeziębiona. Postanowiła iść do tego lekarza.

Hanka poszła, tego dnia nie było tego lekarza „kata”, była lekarka, kobieta, też Rosjanka. Zleciła sześć naświetleń lampami oraz jakieś leki. Hanka wzięła w szpitalu dwa naświetlenia, na więcej już nie odważyła się wyjść z baraku.

Front był tuż, tuż. Nocą i dniem grzmiały wokół działa. Więcej czasu spędzało się już w schronie aniżeli w fabryce. Właściwie to latało się w ciągu dnia do fabryk i na odwrót. Alarm następował za alarmem. Był miesiąc marzec. W końcu wydano trochę suchego prowiantu i kilka dni siedziało się w schronie. Fabrykę zamknięto. Którejś nocy dziewczęta były w baraku. Wokół grzmiały działa, nikt nie spał. Powstał popłoch, od Francuzów Rosjanki przyniosły wieść: Francuzi z białą flagą chcą przejść przez linię frontu, kto chce się przyłączyć, może." Było chętnych kilka Rosjanek. Co robić? Zamieszanie, harmider. Co robić? Czy przejdą linię frontu? Czy Niemcy ich przepuszczą? Czy nie wystrzelają. W końcu projekt upadł. Strzelanina napływa, już bardzo blisko, na niebie łuny. Dziewczęta łapią, co pod ręką, byle najpotrzebniejsze rzeczy, byle jak najmniej i lecą do „kieli”. Byle udało się przebiec most na rzece dzielącej barak od góry, byle prędzej, byle zdążyć. Zdążyły. W „kieli” tłok. Stoi tam kilka nar zbitych z desek. Niektórzy pokładli się, „kiela” zapchana, lecz o dziwo, tym razem nie schronił się nikt z Niemców. W „kieli” nie słychać strzałów. Jest wyryta głęboko w skalnej górze. Któregoś ranka – cisza. Ranek słoneczny, wiosenny. Wszyscy „auslendrzy” wyszli z dusznej „kieli”, stoją, nadsłuchują, rozglądają się. Wtem jeden z Włochów jak nie wrzaśnie: „Kamerade!” - i leci na szczyt góry. Wszystkie oczy zwróciły się w tę stronę. I cóż widzą? U szczytu góry stoi żołnierz, w koszuli z zawiniętymi rękawami, z automatem, sam jeden. Włoch pędzi, rzuca mu się na szyję, całuje, krzyczy ich Italiano. Był to żołnierz amerykański. Spytał kim są ci ludzie tam na dole. Wwytłumaczono mu kim byliśmy. Amerykanin rozdał mężczyznom wszystko co miał: czekoladę, papierosy, gumę do żucia i zalecił nie schodzić do miasta, gdyż walka jeszcze nie skończona, będą strzały. Zalecił być jeszcze w schronie. W ludzi wstąpiła otucha, nadzieja, że już się kończy nasza niewola, i już jesteśmy wolni. Teraz stojąc na ścieżce górskiej, wśród wysokich drzew, blisko „kieli” obserwowaliśmy położone w dolinie miasto. Znów strzały. Wtem na wieży ratusza pojawiła się biała flaga. Kapitulują. Lecz niestety, to pułapka, znów rozległy się gęste strzały .

Walka o miasto trwałą kilka dni. Któregoś dnia, strzały były już rzadsze i wszyscy mieszkańcy „kieli” zeszli do miasta. Barak ocalał, lecz dziewczęta skupiły się chwilowo w bramie fabryki, tam było bezpieczniej. Teraz nastąpiło rozprężenie. Co dalej? Brak żywności. Rosjanki zdobyły gdzieś w rozszabrowanej chłodni całą ćwiartkę wołowiny.

W dużym kotle koło baraku ugotowały rosołu, którego każdy mógł dostać kubek, ale mięso zjadły same. Wygłodzone żołądki zbuntowały się przeciw takiej tłustości i wokół baraku była rewolucja” na całego. Do baraku czasem przychodzili żołnierze amerykańscy, pochodzenia polskiego, pytali rozmawiali po polsku, częstowali czym mogli. Któregoś dnia Rosjanki i prawdopodobnie Francuzi rozbili wejście do fabryki. Dziewczęta przyniosły z fabryki marki. Okazało się, że Rosjanki rozpruły kasę pancerną. Jakim sposobem? Hanka też poszła zobaczyć, ale wszystko było już rozszabrowane. Kasa pancerna pusta, tylko na podłodze walały się powyrzucane z biurek dokumenty.

Wkrótce utworzono obóz dla Polaków z różnych fabryk, osobno dla Rosjan. Obóz był zlokalizowany na obrzeżu miasta. Ludzie byli wolni i weseli. Cieszyli się z końca wojny. Zaczęły się pierwsze powojenne śluby. Kiedyś Hanka wybrała się na spacer, poza obóz, szła pustą szosą i nagle spotkała majstra, który kiedyś na początku jej bytności w obozie spytał ją, dlaczego płacze i częstował ją swoim kawałkiem chleba. Hanka wtedy nie przyjęła, ale zachowała szacunek dla tego człowieka. Uważała, że jest to po prostu człowiek, a nie Niemiec. Teraz majster poskarżył się: - „Wiesz ukradli mi rower, to zrobił Polak" . Cóż mogła pomóc? Nic. Majster mieszkał na wsi i do pracy do miasta dojeżdżał rowerem. Przykro jej było jednak, że nic temu człowiekowi nie może pomóc. W obozie ludzie zgromadzeni z różnych baraków, fabryk, bauerów, nowe twarze, znajomości, przyjaźnie. Przyjeżdżali agitujący z Polski, nawołując do powrotu do kraju, obiecywali wiele. Byli między nimi sowieci, wojskowi dygnitarze. Mieszkańcy obozu byli wzywani pojedynczo i zmuszani uzasadnić niechęć powrotu do kraju, bo chętnych do powrotu nie było. Jedna z naszych dziewcząt zapytana przez sowieckiego oficera odpowiedziała: „Wrócę, gdy mój ojciec wróci z Sybiru."  Hanka odrzekła, że już nie ma dokąd wracać, nie ma już domu. Jej dom zabrali sowieci.

Po kilku miesiącach mieszkańców obozu przetransportowano do jeszcze większego obozu, do jednej z dzielnic miasta Hagen. Wysiedlono z dzielnicy ludność niemiecką i utworzono tam obóz Polski. Był tam sklep, raczej sklepik szkolny. Szkoła średnia, kościół, w którym w niedzielę brało ślub po dziesięć par i więcej. Wychodziło polskie czasopismo - tygodnik, które w czasie późniejszym Hanka pisała na matrycy jednym palcem. Była także duża sala do tańca. Żywności starczało. Był to przełom roku 1945/46. Hanka opuściła swoje dziewczęta i zamieszkała w budynku szkoły średniej, w której zaczęła kontynuować przerwaną przez wojnę naukę. Nasz nowy obóz był bardzo duży. Były całe rodziny z powstania warszawskiego, samotni i rozmaici inni. Hanka miała koleżankę z klasy Joasię, której cała rodzina znalazła się tu po powstaniu warszawskim. Ludzie jedli, tańczyli i nudzili się.

Zaczęły już kursować oficjalne transporty do kraju. Z początku nieliczni, ale stopniowo coraz więcej ludzi wyjeżdżało do Polski. Jedni wracali, inni szukali szczęścia w Legii Cudzoziemskiej. Nieliczni decydowali się zostać na stałe w Niemczech. Tych pozostających w Niemczech los nie był słodki. Szukali miejsc pracy w pobliskich fabrykach, pracowali, lecz tamtejsi robotnicy niemieccy byli im bardzo niechętni. Wymawiali, że zabierają im chleb, wręcz kazali im wracać do siebie. Część znanych nam dziewcząt powychodziła za mąż. Niektóre wróciły do kraju ze swymi „zawojowanymi” mężami. Hanka została prawie sama w nowym szkolnym środowisku. Niestety i tu nastąpiły zmiany. Połowa ludności obozu wróciła do kraju, transporty odchodziły coraz częściej. Niemcy od Anglików domagali się zwrotu całej dzielnicy zajętej przez Polaków. Szkoła Hanki została zlikwidowana z końcem roku szkolnego, a od września chętni uczniowie winni się przenieść do miasta Padeborn. Tam już się przeniosła koleżanka z klasy Joasia. Powstał dylemat. Co robić dalej, co robić?

Szkoła w Padeborn mieściła się w poklasztornym budynku. Ponure gmaszysko, ciemne, wilgotne, w małych salach mieszkały po cztery dziewczęta. Hanka nie może znaleźć się w takich warunkach. Nie wyleczona choroba nabyta w baraku w Neheim, daje się we znaki, niewyleczona, bo i jak. Bez żadnych leków, potem nadszedł front, potem nie było żadnych warunków do leczenia. Co robić? Z Warszawy od rodziny przychodzą listy. Wie już, że jej rodzina znajduje się obecnie na ziemiach odzyskanych. Proponują jej powrót i zamieszkanie w Warszawie. Coraz mniej ludzi zostaje w obozie, każdy szuka swojego miejsca na świecie, ci którzy jeszcze są, też wkrótce gdzieś wyjadą. Do Padeborn też nie pojedzie. Gdyby były tam lepsze warunki zakwaterowania, tak jak tu w Hagen, ale Hanka musi już dbać o zdrowie. Zapada decyzja wraca do kraju…

 

Czytaj część drugą

 

Przypisy:

[1] W nocy z 16 na 17 maja 1943 r. Samoloty Royal Air Force zniszczyły ścianę zapory Möhne w ramach operacji Chastise. Oprócz prawie 200 domów i fabryk obóz pracy przymusowej Möhnewiesen został całkowicie zniszczony w Neheim. Joseph Hellmann, proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela w Neheim, powiedział: W Möhnetal zbudowano koszary dla kilku tysięcy cudzoziemców, które zostały zmiecione z fal jak domy z zabawkami. Częściowo mieszkańcy zostali porwani przez koszary. Jeden z tych baraków rozpadł się i wszyscy więźniowie utonęli. Ponad 30 domów - głównie 2- i 3- oraz wielopiętrowych masywnych budynków - zostało porwanych przez powodzie. To był makabryczny widok następnego ranka, patrząc na zniszczenie, które spowodowało tę straszną katastrofę wodną, ​​i strasznie było widzieć i słyszeć, podobnie jak mężczyzna po swojej żonie, dzieci po rodzicach, brat po zadzwoniła siostra. - z "Raport pastora Hellmanna o katastrofie Möhne".Ocalone ofiary katastrofy , zarówno Niemcy, jak i robotnicy przymusowi, zostały pochowane w masowych grobach w Möhnefriedhof w Neheim . Dokładna liczba ofiar jest niejasna, wśród robotników przymusowych zginęło co najmniej 526 osób. - z Ralf Blank, "Noc 16/17. Maj 1943 - „Operacja Kara”: Zniszczenie zapory Möhne", dostęp 9.08.2019, link.

[2] Arbeitsamt – urząd pracy, organ administracji państwowej w nazistowskich Niemczech, zajmujący się całością spraw zatrudnienia - z Janusz Gmitruk, Piotr Matusak, Jan Nowak, "Kalendarium działalności bojowej Batalionów Chłopskich 1940-1945". Warszawa: LSW, 1983.

 

Fundacja Rzeszowska składa podziękowania Pani Irenie Szerszon za cenne pamiątki historyczne i "żywą lekcję" historii, synowi Andrzejowi za pomoc w opracowaniu materiału źródłowego oraz Panu Michałowi Rusinowi za pomoc w organizacji spotkania.

Pozostałe z kolekcji

Irena Szerszon - O pracy i małych radościach w obozie pracy, Neheim-Hüsten, Niemcy, 1943 r.

12.09.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O topielcach - ofiarach zniszczenia zapory Möhne, Neheim-Hüsten, Niemcy, 1943 r.

12.09.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - Wspomnienie o rodzinie i przyjaciołach z Pińska

05.09.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon – Wspomnienie o ojcu marynarzu

05.09.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon – Przedwojenne wspomnienia z rodzinnego Pińska

30.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O tragedii spowodowanej zniszczeniem zapory Möhne w Westfalii, Niemcy, 1943 r.

30.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O życiu w obozie pracy przymusowej Möhnewiesen w Neheim (Westfalia, Niemcy)

22.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O skutkach operacji Chastise i zniszczeniu zapory Möhne w Westfalii, 1943 r.

22.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O powołaniu ludności z Pińska do obóz pracy przymusowej w Neheim-Hüsten, 1943 r.

22.08.2019
Zobacz więcej

Irena Wołodźkowicz, I Komunia Święta, portret dziecka [ok 1931 r.]

22.08.2019
Zobacz więcej

Władysław Wołodźko – portret [18.12.1948]

22.08.2019
Zobacz więcej

Jan Wołodźko – portret [16.11.1943]

22.08.2019
Zobacz więcej

Żołnierz Wojska Polskiego w towarzystwie kobiety, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Mężczyźni w garniturach, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Rodzina na ławce, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Rodzina na progu, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Kobiety w ogrodzie, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Para przy skale

11.08.2019
Zobacz więcej

Władysław Wołodźko, Pińsk (3)

11.08.2019
Zobacz więcej

Żołnierze przy wodospadzie

11.08.2019
Zobacz więcej

Młodzi ludzie przy motorze, Pińsk

11.08.2019
Zobacz więcej

Władysław Wołodźko, Pińsk (2)

11.08.2019
Zobacz więcej

Władysław Wołodźko, Pińsk (1)

11.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - Wspomnienia z lat okupacji - część 2

09.08.2019
Zobacz więcej