Mieczysław Łabęcki – O swojej największej pasji - Flisactwie

Filtruj

Znajdź archiwalia
Data06.08.2020

TRANSKRYPCJA:

Pan Mieczysław Łabęcki wspomina:

Ja pochodzę z rodziny flisackiej. W takiej prostej linii  dotarłem do 1739 roku. Oczywiście wszyscy byli z Ulanowa przodkowie, wszyscy byli retmanami. Retman, to jest odpowiednik kapitana czyli szef załogi tratwianej. No mój tato nie był, mój tato nie był, ale to głównie dlatego, że można być było najlepszym w zawodzie, a jeżeli się nie miało że tak powiem ojca, który prowadził syna na to retmaństwo, to było bardzo trudno, albo prawie że niemożliwe. Takie były stosunki społeczne, zresztą nie tylko jeśli chodzi o zawód flisaka tylko ogólnie rzecz biorąc. Tak to mniej więcej wyglądało. No więc zastanawiałem się kiedyś, kiedy już dorosłem skąd u mnie właśnie taka jest taka pasja, skąd ta pasja i dlaczego ja kocham tą wodę. Tak ogólnie rzecz biorąc, na której to życie moje się toczy. No i właśnie wynikło to z tego, że to prawdą jest, że coś tam trzeba mieć, jakieś predyspozycje czy geny, które pozwalają właśnie kochać to, a nie co innego, przypuśćmy. A robić tratwy czy tam pływać z turystami, czy jakieś tam inne ekspedycje. Byłem w wielu miejscach pływając, więc dlaczego właśnie to lubię a nie co innego, a nie na przykład chodzenie po górach, które też lubię, ale nie aż tak. Więc moja pasja jest związana z wodą i też jestem retmanem, a jest to jedyne miejsce jak wiecie, które jeszcze są flisacy, którzy w sposób tradycyjny spławiają drewno. Więc już dzisiaj to nie jest zawodowe spławianie, niemniej jednak wymaga się od retmana czy od załogi odpowiednich kwalifikacji, przy czym niestety nasi ustawodawcy spowodowali, że w zasadzie nie ma już zawodu retmana czyli już nie można nabyć takich odpowiednich dokumentów, które wymaga się przy spławie drewna, no po prostu, bo już nie ma. Więc niewątpliwie należałoby to odtworzyć, dlatego, że to jest piękne. Jest jak gdyby wyruszam na wodę tak, jak w tym roku popłynę sobie Odrą czy tam w drugim flisie w przypadku Biebrzą, później Narwą i Wisłą do Torunia czy do Bydgoszczy. To jest jedyne takie w tej skali przedsięwzięcie w Europie, więc należałoby to chronić i spowodować, żeby to jednak trwało, no. Dawniej to się zaczynało wraz ze spuszczaniem lodów. O tej porze flisacy byli już na wodzie. Wtedy woda najlepiej niesie, więc jest odpowiedni stan wysoki wody, może nie za wysoki, ale dosyć wysoki, której im wyższa woda, tym szybciej niesie. Jeżeli jest umiejętny znaczy dobry retman i dobra załoga,  więc woda jakaś duża nie stanowi dla nich potencjalnego niebezpieczeństwa. Oczywiście zawsze istnieje coś takiego, bo to nie jest tak, że sobie porzucimy coś na wodę i ona sobie sama płynie, bo to jest nieprawda, więc trzeba mieć naprawdę ogromna wiedzę, umieć czytać wodę. To już jest dosyć skomplikowane i trzeba mieć pewne rzeczy z tym się urodzić no, takimi predyspozycjami do tego, żeby można było… niektóre rzeczy się można nauczyć, a niektóre mi się wydaje, że trzeba mieć. Są momenty zagrożenia życia, nie wiem no, podejmowania dość szybkich decyzji, załoga musi mieć, myślę, że tak samo jak ja mam w stosunku do załogi, musi mieć zaufanie, oni muszą mieć zaufanie w stosunku do retmana. No około 10 (osób w załodze) przypuśćmy. Tam mamy takie swoje domki, szałasy ze słomy. Ta moja pasja pozwala mi po prostu po pierwsze być w wielu miejscach w Europie, w których byłem, płynąłem, a nie byłbym gdyby nie ta pasja niejednokrotnie, niekoniecznie za swoje pieniążki. Po drugie poznałem wiele fantastycznych ludzi, których nie dałoby mi, nie mógłbym po prostu poznać gdyby nie właśnie ta moja miłość do wody i do pływania. Myśli się o tym w zasadzie gdy kończy się jeden flis, ja już myślę o następnym, ale tak naprawdę pewne przedsięwzięcia robi się już właśnie o tej porze, trochę wcześniej, przede wszystkim mające na celu przygotowanie sobie miejsca na bindugę czyli miejsca składowania drewna. Trzeba pojechać sobie w jakieś miejsce, które człowiek sobie upatrzy. Musi być to drewno no odpowiedniej jakości, to znaczy powinno być wycięte w zimie, nie powinno być wycięte w lecie jeżeli mówimy o flisie tegorocznym. No więc to drewno, które jest świeże jest ciężkie no i ta tratwa dosyć mocno tonie, więc to jest skomplikowane, ale w każdym bądź razie dbamy o to, żeby było drzewo z wycięcia zimowego. No oczywiście załoga już wie skąd płyniemy, składają deklaracje na moje ręce, że będą płynąć, będą uczestniczyć, bo to też nie jest tak, że tam jest zbyt dużo ludzi. Mamy 3 budy flisackie, takie 3 słomiane domki na bazie drewna. Tam gdzie mieszka retman nazywa się retmanką, jest to stylizowany domek. Pozostali mają takie jakby szałasy i jest tam nas maksimum po 4 osoby w każdym takim domku, czyli 12 osób. To jest moja załoga. Oczywiście mamy tam palenisko gdzie się gotuje, odtwarzamy tradycyjne potrawy. Znaczy teraz mamy trochę inne możliwości, ale w historii flisactwa były tradycyjne potrawy flisackie, w których specjalizuje się moja żona. Mamy trzy perły czyli najwyższe wyróżnienie w Polsce za tradycyjne potrawy, przy czym najbardziej znany jest chleb flisacki. A tym się różni od każdego innego chleba, że ma w sobie skwarki, bo flisacy potrzebowali takiego produktu, który miałby dwie właściwości: długo utrzymywał się w warunkach na wodzie i był pożywny czyli energetyczny, a podstawą żywienia flisaków było sadło i słonina. Sadło się nie psuło, słonina tez się nie psuła, można było ją zabrać. Oczywiście brali jeszcze inne: tzw. legominę czyli po prostu tam, nie wiem kaszę, trochę ziemniaków, coś tam, coś tam. No to, co było w domu. I na przykład chleb wystarczał im do Warszawy…(…) 10 dni. Osoba, która płynie pierwszy raz nazywa się frycem. Dawniej nazywano go luzakiem lub lizakiem. Luzakiem dlatego, że nie miał jeszcze przypisanego miejsca do pracy na tratwie, a lizakiem, bo musiał się oblizać jak tam przeważnie płynął z ojcem, może wujem, stryjem, więc nauka polegała na tym, że byli na posłuszeństwie, więc musiał się oblizać jak mu ktoś tam przypaprał, jak to dawniej mówili. Mówię to jak jest w historii opisanej...(…)  Więc tego fryca ciągle tam uczymy, pozostali się tam z niego naśmiewają, mówiąc, przypominając mu o tym, że będzie chrzest flisacki, który jest no niezbyt przyjemną rzeczą dla tego fryca, podobnie jak tam dla marynarzy na równiku i takie miejsce uświęcone przez ten zwyczaj przez wieleset lat. No i tu jeszcze pod Oślą Górą za Grudziądzem, więc tam zatrzymujemy się i następuje obrzęd tego chrztu. Solidnie wystraszony jest ten delikwent – fryc. No cały rytuał bardzo stary, który też udało się go odnaleźć z zapisów średniowiecznych wzbogacić, bo na początku gdy ja płynąłem, gdy ja byłem chrzczony, więc mój retman nie znał tych przepisów. Wiedział, że pod Oślą Górą. Zresztą on też tam nigdy nie był wczesniej, pływał jako zawodowy flisak na Sanie. Mój mistrz i nauczyciel Wincenty Pityński. Wartałoby z nim, ale on nie jest komunikatywny. Ale to wielka postać, ważna postać, bo to był jedyny człowiek, który jeszcze mógł nas nauczyć właśnie gdy płynęliśmy w 1993 roku na flis, to on nas podjął się prowadzić i od niego, jemu wszystko zawdzięczam jeżeli chodzi o flisactwo byłem myślę, że pojętnym uczniem i tego i starałem się właśnie podpatrywać go mimo, że on niewiele mówił, ale był, jest świetnym człowiekiem i moim wzorem, mistrzem i nauczycielem, więc no tak to się złożyło. Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych. Nie do końca to jest prawdą, bo on był jedyny, który nas jeszcze mógł po prostu tak poprowadzić do Gdańska, naszczepić w nas miłość do tego wszystkiego no i nauczyć, więc teraz moim znowu z kolei celem jest przekazanie tej wiedzy, mojej wiedzy, tą której nabyłem, której się nauczyłem i później nabyłem, będąc retmanem następnemu pokoleniu. Wcale to nie jest łatwe, bo co mi się uda już kogoś tak troszeczkę bardziej prowadzić, to tam jakieś komplikacje takie czy inne są. Nie wystarczy mieć też patent, bo no prawda, że teraz patentów nie ma, ale nie wystarczy mieć patent, to trzeba naprawdę mieć, ciągle się uczyć, mieć wiele pokory względem wody i tego, co się robi, naprawdę trzeba. Im więcej pływam, tym więcej mam pokory. Mając świadomość poznania rzeki i czym ona jest, jednocześnie jest piękna i fascynująca a jednocześnie potrafi być niebezpieczna. Pierwszy patent retmański po wojnie otrzymał Wincenty Pityński, po przeprowadzeniu nas do Gdańska. Pierwsza wyprawa była w 1993 roku właśnie z Ulanowa do Gdańska – 27 dni…(…) 29 dni bodajże. Przy czym rano wstajemy bardzo wcześnie gdzieś koło czwartej/ wpół do piątej, płyniemy do zmierzchu, na noc stajemy. To była taka bardzo ważna wyprawa, bo gdyby nie ta wyprawa nie byłoby następnej, więc ją wspominam. Dla mnie równie ważną sprawą było płynięcie, byłem retmanem na tratwie na 40-lecie Ulanowa, 3 lata temu bodajże. No to też była ważna sprawa, bo nigdy… wcześniej pływałem tu i ówdzie. Z Ulanowa do Gdańska bezpośrednio nie płynąłem będąc retmanem. No więc każda jest piękna wyprawa dlatego, że każda jest inna i za każdym zakolem rzeki może stać się coś nieprzewidzianego. Flisacy mają, przynajmniej ja to powielam taki pogląd, że nie ma złej pogody, jest dobra lub bardzo dobra. Na niektóre rzeczy nie mamy wpływu na przykład przy takim wietrze jak płynęliśmy dzisiaj, kiedy będzie boczny, bo jeżeli jest przedni albo tylni, to nam nie przeszkadza, a jeżeli jest boczny, to spycha absolutnie tratwę na bok, nie da po prostu płynąć. Trzeba odczekać ten wiatr i poczekać, aż będzie bezpieczna pogoda. Bywa tak, że tak jest. Najczęściej właśnie rano jest dobrze i wieczorem. W południe na lądzie nie widać, ale są te wiatry, które rzeczywiście stanowią spore utrudnienie dla tratwy. No są nieprzewidziane przypadki, są niebezpieczne przygody różne takie bardzo ciekawe, mniej ciekawe, no w każdym bądź razie trudne, którym się człowiek uczy i ja poznaję wtedy załogę, wiem jak oni reagują na niebezpieczeństwo zagrożenia życia przypuśćmy, bo takie przypadki też zdarzają się. Ponad miesiąc (trwa wyprawa), bo tak: zbijamy jeszcze tratwę, to są jeszcze 3 dni minimum albo 4, różnie to bywa. Schodzimy na ląd tylko żeby zakupić żywność i cały czas śpimy na tratwie. Tam mamy właśnie tak jak mówię śpimy na słomie albo na sianie,  w tych słomianych budkach, więc nam jest wygodnie, ciepło. Też śpiewamy no, ja myślę, że tak no załoga, która płynie w zasadzie się nie nudzi, bo tak: rano, wstajemy wcześnie rano, każdy ma zajęcie. Nie ma tak, że osoby są bez zajęcia. Rzadko kiedy się zdarza, żeby było tak fajnie, że  tratwa idzie sama. Sama nie idzie, trzeba ją ciągle tam…(…) mamy przerwę, załóżmy gotujemy coś sobie, rano ktoś wstaje, pali ogień jeżeli zgasł, to trzeba napalić, bo ciągle się tam pali ognisko, więc coś tam gotuje, coś tam sobie zjemy rano śniadanie i dalej płyniemy. Czasami nawet nie zatrzymując się, tylko po prostu tam wymieniają się nawzajem i tak płyniemy do wieczora. Wieczorem sobie siądziemy często za jakąś wyspą albo obok wyspy siadamy, sama załoga. Mówimy o tym, co się wydarzyło tego dnia, co było ważne. Zadają mi pytania, ja im też zadaję pytania. Nie ukrywam, że też płynąc i wydając wiele poleceń mam prawo do błędu, więc to wcale nie… Cieszę się gdy mi zadają pytania takie konkretne, dotyczące samej podróży. Ja tez nie ukrywam mówiąc im, że będzie coś trudno w danym momencie. Płyniemy i ja nie widzę wody czyli obserwuję wodę i tak jak teraz jest ten wiatr i ona się tak mieni czyli tak faluje i tak dalej, co utrudnia na przykład widoczność w tym sensie, że nie widzę przeszkód przed sobą za bardzo, no więc zatrzymuję tratwę, płynę sobie przed tratwą i wtedy wyznaczam kierunek i wtedy podmajstrzy czyli mój zastępca stoi na moim miejscu i płynie moim śladem, więc tak to mniej więcej wygląda. Wieczorem mówię, zjemy kolację, wypijemy po kieliszku czy tam jakieś piweczko i idziemy spać. Rano wstają wszyscy, wiedzą, mają świadomość, że trzeba rano wstać, więc samo siedzenie przy ogniu przypuśćmy przy tym wieczorem jak siądziemy, to jest przyjemność sama w sobie. Coś tam zaśpiewamy, coś tam poopowiadamy, no nikomu się nie nudzi. Oczywiście w Ulanowie jest najważniejsze święto ku czci św. Barbary. To było zawsze od wieków, że flisacy wszyscy mieli obowiązek, bo pływali po różnych rzekach oczywiście, nie tylko po Sanie, nie tylko po Wiśle, ale też po Bugu i po innych rzekach, więc mieli wszyscy obowiązek przybyć na święto ku czci św. Barbary. Tu zaczynało się to dzień wcześniej nieszporami. Ja pamiętam w moim domu  rodzinnym, który był takim typowym ulanowskim domkiem, niewielkim, drewnianym zresztą i zawsze ktoś przychodził, nocowaliśmy kogoś tam z zewnątrz, bo przychodzili ludzie na to święto. No i wtedy obowiązek mieli wszyscy być flisacy. Taki, który nie przyszedł nazywany był zimówką, no gdzieś tam z różnych powodów na przykład nie wrócił i w Gdańsku, gdzie najczęściej pływali nasi flisacy. Całe życie miasteczka było skoncentrowane jeszcze w XIX stuleciu na flisactwie i około flisactwie, bo nie wszyscy pływali no. Były zawody, których ludzie nie… przypuśćmy na krótkich dystansach płynęli…(…) Niektórzy tylko budowali tratwę.

 

OPIS NAGRANIA:

Tytuł: Mieczysław Łabęcki – O swojej największej pasji - Flisactwie

Realizacja nagrania i prowadzenie rozmowy: Karolina Wołowiec, Joanna Leśniakowska

Miejsce realizacji nagrania: Ulanów

Data realizacji nagrania: 2 kwietnia 2019