Hieronim Kubiak - O świetliku, Andrzeju i Krzysztofie, kolegach, a także Tusku i Płażyńskim, nielegałkach, triangulach i strachu człowieka.

Filtruj

Znajdź archiwalia
Data20.09.2022

TRANSKRYPCJA:

Ewa Sokół-Malesza: Hieronim, Hirek, Hiruś Kubiak

Rocznik 1927, senior rodu Kubiaków, ojciec Krzysztofa i Andrzeja zmarłych w 2018 i 2020 r.

Urodzony w Poznaniu. Od roku 1950 mieszkaniec Rzeszowa. Długoletni i zasłużony pracownik WSK Rzeszów. Od roku 2004 w miesiącach letnich mieszkaniec Brzóze Duże - uroczej miejscowości w województwie Mazowieckim, a właściwie zespołu rekreacyjnych domów na jej terenie nazwanych Nasz Bulerbyn. Wraz z synem Andrzejem i grupą przyjaciół tworzył to miejsce, stając się dla przebywających tam prawdziwym jego opiekunem.

Tak to jest, że każdy ma swoją opowieść, ale nie każdy jak mawia Hanna Krall, może być bohaterem reportażu. Hieronim takim bohaterem po prostu jest. Hieronim Kubiak to król życia, którego nieodłącznym życiowym hasłem było zawsze: „Zrób to sam”. Życzliwy, otwarty, pogodny, elegancki stał się nieustającą inspiracją dla młodszych wiekiem pokoleń. Aktualnie wielbiciel westernów i słonecznych kąpieli. W swoim długim życiu zaś pasjonat w swojej pracy, motoryzacji, żeglowaniu, fotografowaniu, majsterkowaniu, podróży. Zaszczytem jest znajomość z Hirusiem. Poznałam go wiele lat temu, kiedy moja siostra Kasia wyszła za mąż za Andrzeja Kubiaka, syna Hieronima. Polubiłam go natychmiast, jak wszyscy, którzy z nim choć trochę przebywali. Spotykaliśmy się wielokrotnie i długo rozmawiali, aż wreszcie zrodziła się we mnie nieprzeparta chęć, by przeprowadzić wywiad rzekę z Hirusiem. Stało się to w 2020 roku. Roku pandemii i śmierci Krzysztofa. Chciałam by Hiruś opowiedział mi o swoim nietuzinkowym życiu. Tak powstała ta audycja, złożona z kilkunastu odcinków, które rejestrowałam w lutym, czerwcu i lipcu 2020 roku. Opowieść o Brzózkach czyli naszym Bulerbyn powstała latem 2021 r.

Opowieść pierwsza: o świetliku, Andrzeju i Krzysztofie, kolegach, a także Tusku i Płażyńskim, nielegałkach, triangulach i strachu człowieka.

 

Rozmowę rzekę z Hieronimem Kubiakiem rozpoczęłam następująco: Hirusiu, opowiedz mi, proszę o Świetliku – tajemniczej firmie lat 80.

Zaczynamy?

Hieronim Kubiak: Tak, no to była przepiękna przygoda, bo Andrzej zaczynał właściwie od malowania niskich obiektów i tak dalej, ale później jak zaczęli się zabierać za malowanie kominów i innych rzeczy, to przyszła potrzeba stosowania sprzętu wspinaczkowego wysokogórskiego i były kłopoty z uzyskaniem tego sprzętu. W ogóle kupna i tak dalej, bo nie było w Polsce takich firm, to większość była firm zagranicznych do tego sprzętu. Oni mieli takie jakieś znajomości z ludźmi, którzy się zabawiali wspinaczką wysokogórską i tam część sprzętu z tych terenów uzyskiwali, ale później jak już się rozkręciła firma świetlikowa i przeszli z większą ilością ludzi i zamówień na malowania kominów i sprzętów wysokich, to trzeba było się spinać i był potrzebny ten sprzęt. No to był taki okres, że trzeba było zacząć coś zacząć produkować. I był taki czas, jeszcze w mojej pracy, że mogłem się podjąć pewnych elementów do wspinaczki takiej wysokogórskiej.

Ewa Sokół-Malesza: Co na przykład robiłeś?

H.K.: No, już w tej chwili nie powiem jak się nazywały dokładnie, bo to już jest prawie czterdzieści lat temu… Czterdzieści lat, popatrz, już minęło.

E.S-M.: Czyli musiałeś to zaprojektować i wykonać?

H.K.: Po prostu skopiowałem te takie elementy, które im najlepiej się, że tak powiem przydały i najsprawniejsze były, bo to były różne odmiany to oni tam wiedzieli które. Ja się nie wspinałem, to nie wiedziałem, które są najlepsze i tak dalej. Także jak dostałem jakiś tam jeden element czy coś takiego, to go rozrysowałem i, że tak powiem, skopiowałem i później już wg dokumentacji to można było wykonać na warsztacie.

E.S-M.: Robiliście to nielegalnie na warsztacie?

H.K.: Nielegalnie. Jako fuchę, tak, jako fuchę. Tak, był taki okres, że można było czasem tam coś zrobić, ale ludzie sobie dawali radę wtedy.

E.S-M.: No to była odpowiedzialna praca, zważywszy, że dwóch Twoich synów potem się na tym sprzęcie wspinało.

H.K.: No więc ja taka odpowiedzialność brałem za to. Tak, tak, to byle czego nie można było zrobić, bo to życie ludzkie kosztowało. To musiał być sprzęt gwarantowany. To był taki okres, że czasem to się zastanawiałem czy dobrze robię, no ale…

E.S-M.: Ale dlaczego mówisz, że się zastanawiałeś czy dobrze robisz? 

H.K.: No żeby nie było wypadku. Tak. Żeby nie było wypadku. Przecież oni, oni po górach też i te różne te takie wieże, wieże przekaźnikowe jakieś coś to, to malowali.

E.S-M.: No tak, no Andrzej  mi opowiadał, że też właśnie w fabrykach na bardzo wysokich takich pod dachami gdzieś tam…

H.K.: A, to oni, oni, tak. W Mielcu przecież  malowali wszystkie hale te wysokościowe, co są do budowy samolotów, to wszystkie wysokie, tutaj też tą halę taką sportową i tego, to malowali przez jakiś czas.

E.S-M.: W Rzeszowie?

H.K.: W Rzeszowie, tak, tak. No a tu, w województwie rzeszowskim, to wszędzie tam, gdzie były … Mielec, Bieszczady… tam dość, dość obrotnie tam pare przecież osób pracowało i z tego się utrzymywali wtedy chłopaki.

E.S-M.: No ale to grupa, w której był Andrzej, to była właśnie tylko z Rzeszowa byli ludzie, czy nie? Bo ja wiem, że właśnie Płażyński i Tusk w tym byli.

H.K.: To byli różni, bo to właśnie tutaj na podkarpaciu, co Andrzej prowadził tą grupę, to różni przyjeżdżali z Gdańska i z okolicy i tu swoich tych kumpli też wyszkolił i tak dalej, do takiego działania.

E.S-M.: Aha czyli koledzy tutaj Andrzeja, tu z Rzeszowa też w tym uczestniczyli?

H.K.: Tak, kilkanaście osób pracowało, to był taki okres dla nich, taka dość trudna sprawa, bo to i na odludziach gdzieś i tak dalej, to i dojazdy trudne i transport tych chemikali do malowania, także to tam, ale sprawdzali się.

E.S-M.: Czyli logistycznie musieli to jakoś sobie opanować.

H.K.: Tak, tak, sprawdzali się, tak, to była, była, był taki okres był, że to parę osób się, że tak powiem, trudniło tym i firma prosperowała nawet dobrze.

E.S-M.: Ale oni dobrze zarabiali.

H.K.: Tuska nie widziałem, Tuska, Tuska tutaj nie pamiętam, czy on może przyjeżdżał i już od razu tam, bo, bo Płażyńskiego, to często widziałem. Jeszcze żeśmy mieszkali wtedy pierwsze jak Andrzej zaczynał ze świetlikiem, to jeszcze przed 85 rokiem Płażyński przyjeżdżał tu do Rzeszowa, i no nie wiem czy on raczej chyba tylko jakoś tak nie do pracy. Nie pamiętam, czy on tu pracował, czy nie pracował, ale w każdym bądź razie Andrzej, to dobrze rozwinął… Jeszcze tak, jeszcze na Dąbrowskiego Płażyńskiego widziałem i bywał u nas.

E.S-M.: Andrzej mi kiedyś opowiadał, że takie jakieś ławeczki w pewnym momencie oni tam właśnie skonstruowali na to, żeby można było na tych ławeczkach właśnie…

H.K.: No tak, ławeczki takie podwieszone.

E.S-M.: Ty też w tym uczestniczyłeś?

H.K.: W ławeczkach nie, bo to tam oni sobie sami ławeczki gdzieś tam wykonali. Tak, ale te takie do dźwigania, to się przesówne takie do wspinaczki po linie. To, to takie klamry i tak dalej. One się jakoś tam nazywały, ale już nie pamiętam jak to się nazywało. W każdym bądź razie to była nasza dla takich chłopaków, to szkołą była. To ja tam się obawiałem, bo to niebezpieczna zabawa.

E.S-M.: Niebezpieczna praca

H.K.: Tak, początkowo to nawet tam krystyna protestowała, ale ja mówię do niej, jak chcą pracować, niech pracują. Tylko trzymajcie się liny. Bo co innego powiedzieć?

E.S-M.: Jakoś się trzymali tej liny.

H.K.: Tak, na takich wysokościach powiedzmy 50 czy 80 metrowy, to on się tam kiwa w górze, to nie tak łatwo jest. Ma odchylenia, jak wiatry są, to ma odchylenia nie pamiętam dokładnie, ale zależy od wysokości. to coraz większy wychył jest.

[...]

No to to przypuśćmy że to był 83 czy 82, bo to chyba po tych wszystkich historiach Gdańskich się zaczęło. Tuż po stanie wojennym się zaczęło, no to były lata, powiedzmy, tak jak mówię gdzieś tam 80-ty któryś. No to miał [...] trzydziechę już prawie, ale to jeszcze były dzieci jak to się mówi. To była fajna przygoda dla nich jako chłopców. Musieli się wywiązać z umów i jakieś obowiązki na nich spadały i szkoła była to bardzo fajna.

E.S-M.: Pewnie, to taka bardzo, bardzo no taka szkoła odpowiedzialności też za innych, za siebie. Byli od razu wrzuceni w taką pracę właściwie niebezpieczną i ciężką.

H.K.: Niebezpieczną, tak, tak.

I taką w zespole, gdzie każdy kto coś robił odpowiadał też za druga osobe.

H.K.: Tak, tak no ja z tym sprzętem to, to troszkę się tam pogimnastykowałem, bo to trzeba było i materiały i tego i to sprawdzać przed oddaniem do użytku, bo to niebezpieczna sprawa.

E.S-M.: Ale jak sprawdzaliście przed oddaniem do użytku?

H.K.: A to, to musiało być z odpowiednio sprawdzonych materiałów. Tak jak na produkcji. Rentgen robiłem też czy nie ma wad, żeby się to nie rozerwało. trzeba było to odpowiednio mieć taką gwarancję bez takiego [...] i pewności przede wszystkim, ze to jest gwarantowane, bo z byle czego nie można było zrobić a tam w zakładzie było takie jedyne miejsce że były takie materiały i to sprzyjało że mogłem dobrać sobie materiały, co potrzeba i tak dalej, tym bardziej, że się pracowało w tej materii, także parę zabawek im zrobiłem.

E.S-M.: No, tak. Nie tylko wtedy.

H.K.: Ale to ja ich podziwiałem, bo to, to niebezpieczna praca. Tak, to niebezpieczna. No i jakby się coś stało, chociaż nie pamiętam, żeby były jakieś kłopoty, ale może się nie chwalił nawet, bo to tam nie było się czym chwalić, jak ktoś tam zjechał parę metrów. No ale, ale no ja nie wiedziałem, nie słyszałem żeby coś tam się działo. Jakoś szczęśliwie wszystko się odbywało.

E.S-M.: No ale jak Andrzej i Krzysztof wyjeżdżali na jakieś takie prace w Polsce, to ile czasu mniej wiecej trwało jak wyjeżdżali gdzieś na roboty?

H.K.: No jak jechali do Zakopanego, to siedzieli tam chyba 2 - 3 tygodnie.

E.S-M.: Co robili w Zakopanem, co malowali?

H.K.: No malowali przekaźnikowe jakieś te wieże i tak dalej. Nie wiem czy krzyż malowali, czy nie.

E.S-M.: Na Giewoncie. To byłaby bardzo  skomplikowana i trudna praca z tym krzyżem.

H.K.: No właśnie, ale to takie tam roboty w Bieszczadach gdzieś też… kiedyś to były triangule, ale to trianguli się nie malowało.

E.S-M.: Co to są triangule?

H.K.: Przed… dawniej, to trzeba było mierzyć kraj ile kilometrów ma, ile tam, powiedzmy, jakie lasy są i tak dalej, to triangule były poustawiane w całej Polsce w trójkąty. I po tych trójkątach i tu dalej trójkąty i tak cała Polska, a te trójkąty stały na górkach, żeby do pomiaru możliwe jaka jest odległość od jednego do drugiego i tym sposobem suma tych trójkątów to stanowiła obszar Polski.

E.S-M.: A, to nie wiedziałam. Cała Polska w trójkątach?

H.K.: Tak, tak i  to były takie wieże wykonane z drewna (...)

E.S-M.: Ale teraz już tego nie ma.

H.K.: No bo są inne metody pomiaru, teraz pomiary robią samoloty.

E.S-M.: A, rozumiem.

H.K.: A przedtem, to, to przez tę wieżę. Z jednej z tej takiej wieży do drugiej zmierzono, tak zmierzono i wiedzieli, że taki trójkąt, to ma taki obszar. Tych trójkątów tam ileś było, nie wiem czy wszystkie…one były chyba uzależnione od tych górek, bo one zawsze na górkach stały, to jak była płaska, no to tam była sprawa prosta, nie? To wtedy, wtedy można było gdziekolwiek postawić. Ale jak w takim terenie troszeczkę górzystym i tak dalej, to wybierano te. I te trójkąty były różne, bo jedna górka od drugiej tam, musiała być jakiejś odległości, żeby był pomiar właściwy  i tak dalej. No to z takim, z taką wieżą to żesmy mieli  kiedys zabawę tez niebezpieczną. Pojechaliśmy do Rymanowa mikrusami, jak żeśmy jeszcze jeździli mikrusami. 3 mikrusy i Siwy, Siwy i Antoni Czarnek. W Rymanowie żesmy tam mieli przygody na rynku, ale to inna sprawa. Apropo triangula, to w Rymanowie tam są górki dość ładne i wysokie, szpiczaste i najbliższy triangul tam był prawie koło sanatorium gdzieś. No to co, idziemy na triangula, zobaczyć jak widać dookoła górki i co można zobaczyć z niego. Tam to się wchodziło na wysokość może 2 piętra. Były takie podesty na tej wieżyczce. Wieżyczka zbudowana dość szeroko na dole, a później się zwężała, była jedna platforma i drabiny jeszcze i druga platforma, ta która służyła do tych pomiarów. No i wchodzimy na tego triangula, a ten Tosiek Czarnek, ja nie wiedziałem, no ale, ale tego te drabiny dość, a to wejście było dość wysoko, bo to 2 piętro, to już na drabinie, to nie taka prosta sprawa, nie? No i wyszedł z tej jednej platformy na drugą i  wchodzimy i na tym 2 piętrze jakby na drabinie stanął i nie pójdzie dalej ani nie chce schodzić. Strach go obleciał taki, że nie mógł się ruszyć. No chwile tam koło niego postałem tamto owo i mówię spróbujmy 1 szczebelek, 1 szczebelek. I tak go musiałem sprowadzić bo  taki go strach opętał, że aż coś niesamowitego. Chwilę posiedział tam na tym szczebelku którymś i się nie ruszał kompletnie.

A druga sprawa, to była taka ze strachem człowieka. Jesteśmy prosze Ciebie w Zakopanem, no i idziemy na Giewont. No to dobra idziemy, a to jeszcze taki kolega Bolek z  Poznania. No to nie tam trasą jakąś tego, tylko przez Sadnią Skałkę na Giewont to najbliższa droga. No i idziemy, no ale coraz węziej, coraz węziej no i grań prosze Ciebie taka, że można było usiąść okrakiem, dosłownie. Ci co mogli iść to szli, a ci co nie mogli, mieli strach, to okrakiem się osuwali. I proszę Ciebie ten Bolek właśnie z Poznania też miał Pietra, raz tu na tych Sadnich Skałkach. Na Giewont żeśmy weszli, ale też mieliśmy szczęście, bo  taka mgła przyszła, że żeśmy zeszli ze szlaku rozumisz, całkiem po prostu zamiast iść w lewo na Giewont z tej Sadniej Skałki,  to żeśmy zeszli w prawo i tam, to, to dosłownie 400 metrów przepaście pod, pod Giewontem[…] Aha i jeszcze w międzyczasie taka mgła siadła i chmury tak się obniżyły, że kompletnie nie było nic widać i jak zrobił się przebłysk, o kurcze nie jesteśmy na dróżce tej, co potrzeba, tylko pod tym… i zamiast widzieć z prawej strony krzyż, to my widzimy z lewej strony krzyż. Nic, tylko spokojnie i z powrotem. To wtedy chyba w czwórkę żeśmy szli. Ale Bolka pamiętam dobrze. No kto tam jeszcze był?

E.S-M.: Bolka pamiętasz ze względu na ten jego strach.

H.K.: Na ten jego strach, tak.

E.S-M.: Chociaż wszyscy się pewnie baliście w ten czas?

H.K.: No pod tym krzyżem to pietr był duży, tak. Jakby nie było tego przebłysku, to by była [...], to by było źle. No i prosze Ciebie, przebłysk był, no to z powrotem w lewo i tego, ostrzegawcze tony i tak dalej i żeśmy przeszli do Giewontu, żeśmy się dostali, na Giewoncie chwilę byliśmy w stronę Czerwonych Wierchów żesmy ruszyli, ale burza zaczęła się no i gaz z powrotem aż do tego, do schroniska na… no jak tam się ono nazywa? Kondrackie zdaje się. I żeśmy zwiali.

A druga sprawa - też z Bolkiem, to pojechaliśmy na Kasprowy kolejką górską z Kasprowego żeśmy zeszli i na, na, no chcieliśmy się dostać na no tam gdzie są takie wejście na Zawrat i już pod zawratem jestesmy, po lewej stronie sa takie oporne górki, skały, a po lewej stronie jest dość taka może 45 stopni ściana i jest na tej ścianie w połowie ścieżka wydeptana przez kozice prawdopodobnie. I jak żeśmy weszli prosze Ciebie na górę na ten Zawrat to ten Bolek gdzieś tam się zaplątał i poszedł do tej ściany takiej prostej, śnieżnej, patrzymy a w pewnym siedzi na tyłku i jedzie na dół po tej ślizgawicy. Myślę sobie: koniec - Bolka nie ma. Jakby pojechał dalej, jak to przejście… całe szczęście że ta wydeptana ścieżka była i się zatrzymał na tej ścieżce, rozumisz, tyłkiem osiadł po prostu, a jakby się rozpędził, a na dole to takie kamienie jak ten pokój rozumisz i tam ta ślizgawica prowadziła akurat na te kamienie.  Jakby się rozpędził dalej, to koniec.  I zatrzymał się i tam z tej ścieżki żeśmy go ściągnęli.

E.S-M.: Ale to i tak był odważny że się z Wami wybierał. Chyba Was bardzo lubił?

H.K.: Nie wypadało mu odmówić. Tak. No takie przygody były w Tatrach. [...]

E.S-M.: Dobrze Hirusiu, sprawdzimy, co nam się tutaj nagrało. Dziękuję Ci bardzo.

 

OPIS NAGRANIA:

Tytuł: Hieronim Kubiak – O świetliku, Andrzeju i Krzysztofie, kolegach, a także Tusku i Płażyńskim, nielegałkach, triangulach i strachu człowieka.

Realizacja nagrania i prowadzenie rozmowy: Ewa Sokół-Malesza

Miejsce realizacji nagrania: Rzeszów

Data realizacji nagrania: 20.09.2021