Irena Szerszon - Wspomnienia z lat okupacji - część 2

Filtruj

Znajdź archiwalia
Data09.08.2019

Czytaj część pierwszą

TRUDNE POWROTY

Jest wrzesień 1946 rok, jakże inny jest powrót do Polski. W transporcie są zupełnie obcy ludzie. Przeważnie zawarte w Niemczech małżeństwa. Gdzieś po drodze transport zatrzymuje się w obozie przejściowym, czeka na dołączenie innych transportów.

Obóz przejściowy jest olbrzymi. Czeka się ponad tydzień. Tu znów jest propaganda. Z głośników spiker nawołuje, zostać tu, nie wracać do komunistycznej Polski. Hanka ma osobistą propozycję pozostania, nie decyduje się - wraca do Polski. Wreszcie ciężarówkami odwożą do transportu kolejowego. Olbrzymi skład wagonów, masa narodu na poboczu torów. Co to będzie? Jak się do transportu dostać? W końcu rozkaz: „Zajmować miejsca." Ludzie rzucili się do wagonów, kto silniejszy ten lepszy. W ciągu kilku minut wagony wypełnione ludźmi i tobołkami. Ktoś pomaga Hance dostać się do wagonu. Dzięki Bogu!! Okazuje się, że w całym wagonie, do którego dostała się Hanka, znajdują się tylko dwie młode rodziny, reszta to żołnierze z jakiegoś obozu jenieckiego i Hanka. Wagony oczywiście towarowe, ale drzwi są otwarte, dużo powietrza i ciepłego jeszcze wrześniowego słońca. I znów nowi ludzie, nowe twarze, to wyjazd z Hamburga. Hanka przypomina sobie drogę z Hagen do Hamburga - schrony piętrowe, niektóre pęknięte wzdłuż całej wysokości, jakże inne od naszej „kieli” wykopanej przez Włochów w skalistej górze w Neheim. Podróż jest przyjemna, pociąg wlecze się jak żółw, po mostach nad rzekami. Widocznie były zburzone i są prowizoryczne. Na częstych postojach transport dostaje żywność i napoje. Jest czysto, schludnie. Wszędzie widać porządek .

Wreszcie pociąg przekracza granicę polską i SZOK !!! Brak żywności, napojów, bałagan, ruiny i zgliszcza. Po peronie chodzą sowieccy żołnierze w długich, obszarpanych szynelach. Szczecin - wysiadka. Tu czeka się parę dni. Ludzie są spisywani, odnotowywani. Dostaję kartę identyfikacyjną „do kraju”. W owym biurze, gablota, a w niej leżą wyszczególnione produkty, które dostaje na drogę do Polski każdy wracający. Jest tam biała jak śnieg, śliczna mąka, jakieś kasze. Każdy dostaje 10 kg owej mąki na osobę i jazda w drogę. Teraz powracający rozdzielają się na różne kierunki jazdy po kraju. Każdy w swoją stronę.

Są to już wagony osobowe do Poznania. Hanka trafia z rodziną zaprzyjaźnioną w podróży i kilkoma wojskowymi do jednego przedziału. Tu już jest atmosfera jak w rodzinie, trochę się znamy, szkoda tylko, że prawie na każdej stacji ktoś wysiada. Są z poznańskiego. W samym Poznaniu postój i przesiadka do Warszawy. Z zaprzyjaźnionych pasażerów podróży zostało już tylko sześciu wojskowych, którzy powysiadali na najbliższych przystankach. Został tylko jeden który jedzie poza Warszawę do Sieradza i Hanka do Warszawy. Pozostali w przedziale to miejscowy element, jakieś niewyraźne typy, gruba jejmość wyglądająca na przekupkę i w ogóle typy, przed którymi trzeba mieć się na baczności.

Po wielu perypetiach Hanka znalazła się u siostry, czasowo zamieszkałej we Włochach pod Warszawą. Kilka dni odpoczynku, opowieści o czasach wojny i Hanka jedzie do rodziny na Pragę. Widok zrujnowanej Warszawy jest straszny. Znała Warszawę przed wojną. Środek lokomocji po mieście, to ciężarowe samochody wyładowane do granic możliwości, stłoczonymi, jak śledzie w beczce ludźmi. Podjeżdża następny. Szofer krzyczy: „Na Pragie! Na Pragie!”. Tłum ludzki wali na oślep, byle znaleźć się na platformie nie zważając na nic, byle się dostać, to nie ważne, że trzeba kogoś odepchnąć, zepchnąć, iść po trupach. Byle się dostać na samochód. Jako jedna z ostatnich wcisnęła się i Hanka. Dziesięć dni odpoczynku, opowieści rodzinnych, opowieści o przeżyciach rodzinnych, kto przeżył, kto zginął, a kto jeszcze nie wrócił, gdyż wszelki słuch po nim zaginął, wypełniają dni. Rodzina proponuje Hance pozostanie na stałe w Warszawie, ale Hanka ciągnie do rodziny. Wie już, że rodzice osiedli na ziemiach odzyskanych, mają kontakt listowny z Warszawą. Jest adres, listy dochodzą, ale gdzie jest ta miejscowość i jak tam dojechać, tego Hanka nie może się dowiedzieć w żadnym „Purze” mimo, że na ścianach wiszą olbrzymie mapy. Po wielu nieudanych próbach znalezienia drogi dojazdu do rodziny, Hanka z siostrą wstąpiły na pocztę… Tam też nie mogły nic konkretnego się dowiedzieć, poszły do działu ekspedycji i tam jeden tylko starszy pracownik poradził: jechać do Katowic, potem do Kędzierzyna, a tam już pytać dalej. Szczęśliwa dziewczyna wysłała natychmiast telegram do rodziny, a znając już powojenne warunki pracy wyznaczyła w nim datę przyjazdu za tydzień. Stacja Kędzierzyn, tu już Hanka wie gdzie leży poszukiwana miejscowość. Już coraz bliżej domu.

Są pierwsze dni października 1946 roku. Miasteczko powiatowe. Na poczekalni dworcowej kręci się kilku mężczyzn, jakieś niewyraźne typy. Osadnicy? Robotnicy czy chłopi? Któż to może wiedzieć? Ani śladu oczekującej Hankę rodziny. Jest popołudnie. Wokół dworca pustki, ani śladu człowieka, nawet psa. Co robić? Hanka pyta pracownika działu bagażowego na stacji, gdzie jest poczta. Ten mówi: „Od stacji jest aleja do miasta, tam w pobliżu jest poczta, można stamtąd zadzwonić." Zadzwonić? Ale gdzie, do kogo? Przecież rodzice osiedli na wsi. Też jest pytanie: „Po co? Dlaczego na wsi?" Poszła by na pocztę, ale ze stacji do miasteczka prowadzi długa aleja wysokich drzew ogołoconych już z liści, żadnych domów, żadnych ludzi, zupełna pustka, a Hanka ma ciężką walizkę i jest dobrze ubrana. Spod modnej wówczas w Warszawie czapki „pirożka” rozsypują się ciemne włosy loków. Wraca na dworzec, pyta, lecz nikt nie może udzielić dziewczynie, żadnej rady. Na Hanki zegarku jest już godzina druga po południu. Dni październikowe są krótkie. Co tu począć? Po chwili pod stację zajeżdża wóz wyładowany pierzynami spod których wyłania się baba. Może jakaś nadzieja? Hanka pyta babę o miejscowość „L..”, ale ta nic nie wie, nie słyszała lecz do rozmowy wtrąca się chłopak, może osiemnasto, a może dwudziestoletni, który odwoził babę do pociągu. Ależ tak, nie tylko słyszał, ale przejeżdża przez tą miejscowość, gdyż jego wieś leży sześć kilometrów dalej. Czy na pewno? Tak na pewno, może pani siadać, zawiozę. Teraz Hanka zajmuje miejsce baby i w drogę. Mijają krajobraz ładny, czasem miejscami z rzadka tylko pofalowany. Ładna wijąca się zakolami szosa, wysadzana z obu stron drzewami czereśni i ruiny. Wszędzie ruiny, ani śladu człowieka. Dzień chyli się ku zachodowi gdy chłopak zatrzymuje konia i mówi to tu.

Hanka została sama na środku szosy u wylotu wsi, sama z ciężką walizką, w środku głuchej ciszy. Wieś jest, jak wymarła. W ciszy nie słychać, ani szczekania psów, ani widoku ludzi. Na jednym krańcu ulicy stoi dom, Hanka idzie puka, chce się dowiedzieć gdzie mieszka sołtys, odpowiada głucha cisza, lecz jak się później okazało mieszkał tam poprzedni sołtys. Na drugiej stronie szosy stoi okazały piętrowy dom, też całkowicie ciemny, lecz po pewnej chwili błyska w oknie światełko. Hanka idzie tam spytać o sołtysa. W izbie siedzi gospodarz, młode dziewczyny, chyba córki, gospodyni. Nieufnym wzrokiem spode łba patrzy na Hankę. - „Gdzie tu mieszka sołtys?", - „Ne znaju staryj sołtys żył w toj chacie”. Pokazuje na chatę, gdzie Hanka tak się dobijała. - „A de żywe nowy ne znaju.”

Nadchodzi zmrok. Hanka idzie drogą wiodącą w głąb wsi. Nic tylko pustka. Gdzieś po przejściu około połowy kilometra słyszy gwar ludzki, podchodzi bliżej. Co to? Kilku chłopów z ogromnym wrzaskiem biją konia. Za co, dlaczego? Czy pytać ich? Któż wie, co to za ludzie? Hanka jest dobrze ubrana, młoda z walizką i sama. Nie może patrzeć na mękę konia, cofa się tam skąd przyszła. Gdyby wtedy wiedziała jak blisko była koło domu swojej rodziny. Wraca więc do początku wsi, jest zmęczona, walizka ciąży jest głodna, zapada zmrok. U wylotu wsi nad rowem z cuchnącą wodą rosną resztki jakiegoś żywopłotu – „Tu chyba pod tym krzakiem usiądę i przeczekam noc”. Ale jeszcze raz idzie do chaty Ukraińców, pyta kategorycznie o sołtysa. – „Ne znaju w toj chacie buł, a Teper je nowy sołtys, no ja Ne znaju de żywe”. Hanka prosi o pozwolenie pozostawienia walizki, chłop patrzy spode łba i nie wyraża zgody. Hanka stawia walizkę na środku izby. Mówi: - „Jutro po nią przyjdę” - i wychodzi. Zobaczyła jakąś boczną uliczkę, tam się kieruje. Na dworze jest już zupełnie ciemno, nic już nie widać. Chaty stoją puste, ciemne, bez śladów życia. A wtem do uszu Hanki dobiega skrzyp pompy, ktoś pompuje wodę, biegnie w tym kierunku, prędzej, prędzej. – „Jest tu kto?” – krzyczy – „Panie, panie, a gdzie mieszka sołtys?” - ale pompujący mężczyzna nic nie słyszy. Czy to skrzyp pompy zagłusza krzyk? Czy Hanki nie wyleczony głos jest tak słaby? Wali, więc butami w ogrodzenie ile sił, targa furtką, woła. Od pompy podchodzi młody mężczyzna (w późniejszym czasie dobry kolega Hanki). Wychodzi na ulicę i wskazuje dom, stojący na uboczu, w szczerym polu poza wsią, to dom sołtysa. Już z daleka w oknie tego domu lśni blade światełko, tam są ludzie, tam jest sołtys, który powinien wiedzieć o jej rodzinie. Zmęczona lecz z nadzieją wchodzi do izby, w której przy blasku naftowej lampy siedzi sołtysowa otoczona wianuszkiem dzieci. – „Szukam rodziny „W…” mieszkają w tej wsi, jestem ich córką.”„Tak, tak” - ochoczo odpowiada sołtysowa – „Znamy się i przyjaźnimy, razem przyjechaliśmy z poprzedniej wsi, którą musieliśmy opuścić gdyż wrócili tam Niemcy. Zaraz poślę synka żeby zawiadomił pani rodzinę” „Jak im się żyje? Czy są zdrowi? Matka, ojciec, rodzeństwo?” I tu grom z jasnego nieba !!! Hanka dowiaduje się o tragedii, jaka wydarzyła się w jej rodzinie. Hanka zalewa się łzami, zrywa się z krzesła, chce biec, ale dokąd biec? Jak najdalej stąd.

Wrócić zaraz do Niemiec, gdyby tylko był jakiś środek lokomocji. Boże ty mój, nie zostanie tu ani chwili dłużej. – „To pani o tym nie wiedziała?” Nie, nie wiedziała o tym nawet rodzina w Warszawie.

Płacze dniami i nocami nie może opanować łez. Trwa to już dwa tygodnie. Jest wykończona nerwowo. Wie, że nie wytrzyma w tych warunkach, ani w tych zaistniałych okolicznościach ani chwili dłużej. Wciąż pyta matkę: - „Dlaczego?” Dlaczego osiedli w tej zrujnowanej wsi, daleko od miasta. Przecież nikt z nich nigdy nie pracował na roli. Matka, rodowita Warszawianka nie ma pojęcia o pracy w polu, ojciec też nie. Dlaczego?

Gdy transport zatrzymał się w Gliwicach, przedstawiciele z fabryk szukali w transporcie fachowców. Takim fachowcem specjalistą w swoim zawodzie był ojciec Hanki. Proszono go, błagano aby został w Gliwicach. Dawano zaraz, natychmiast czteropokojowe mieszkanie, zapewniali pracę dla sióstr. Ojciec odmawiał. Fabryki potrzebowały specjalistów gdyż dużo Niemców opuściło już te tereny, a zwłaszcza fachowców. Ale ojciec uparł się, że nie. On osiądzie na roli. Ma jeszcze świeżo w pamięci czasy okupacji, gdy matka z węzełkiem na plecach, wraz z innymi kobietami, nocami, poprzez pola wędrowała do wsi, aby przynieść rodzinie trochę masła tłuszczu czy innej żywności. Na wymianę poszedł rower ojca, nowiutka maszyna do szycia. Następnie szła odzież, bielizna i inne niektóre sprzęty. Nie, ojciec musi wyżywić rodzinę, bo to teraz najważniejsze, aby przetrwać. Przecież niedługo skończy się wojna i powrócimy na swoje. Tak myśleli i o tym marzyli wszyscy mieszkańcy z tak zwanego „z za Buga”.

Dobiega koniec października 1946. Hance po nocach śni się ten sam sen. Chce przekroczyć granicę, chce wrócić do obozu. Ale jak? Którędy? Są wciąż przeszkody, męczy się we śnie, do obozu nie może dotrzeć, ten sen powtarza się, co noc. W każdą noc chce pokonać zieloną granicę, ale jej się to nie udaje.

I drugi sen, który ją nawiedza co noc, będzie ją męczył jeszcze przez długie lata. To szum. Co za szum? Szum lasu na górze, czy szum idącej wody ze zbombardowanej „szpery”? A może woda przerwała zrekonstruowaną po bombie wyrwę i teraz już bez żadnego „wasser alarmu” zaleje miasto? To są noce, a dniem Hanka chodzi spuchnięta od płaczu. Mija miesiąc od powrotu do domu. Matka nie pozwala jej nic robić. Jest tylko dobrze odżywiana.

Niech odpocznie po tym co przeszła. Ale stan psychiczny pogłębia się. Hanka nie może znaleźć sobie miejsca, nie zostanie tu, jedzie do Warszawy.

Dwie wypakowane żywnością walizki wiezie do Warszawy, odpocząć, za wszelką cenę odpocząć. Rodzina ponownie proponuje pozostanie w Warszawie, lecz i tu Hanka nie widzi dla siebie miejsca. Postanawia wrócić do rodziny. Po tygodniu od powrotu Hanki nadszedł wreszcie telegram wysłany wtedy z Warszawy. Tak to już w latach 1946 funkcjonowała nasza poczta.

Z biegiem czasu Hanka oswoiła się z położeniem rodziny. Wiele czasu spędzała w dużym sadzie należącym do gospodarstwa ojca. Wieś była bardzo zrujnowana. Na podwórzu ogromny lej po bombie, na dnie którego według opowiadań sąsiada Niemca, leży przysypana kobieta z dzieckiem ze zburzonego domu obok, w sadzie dwie mogiły żołnierzy sowieckich. Na polach pełno wraków czołgów, min, zapalników, pochowanych w różnych gospodarskich obejściach granatów, karabinów. Nagminne były wypadki rozrywania chłopców rozbrajających pociski. W tej okolicy front stał sześć tygodni, cofał się to w jedną to w drugą stronę. Dlatego wieś była nafaszerowana śmiercionośnym żelastwem. W domu Hanki też były znalezione granaty, karabiny. I choć był rozkaz zgłaszania o znalezisku i zapewnienia, że oni je rozbroją to nie było to prawdą. Milicja nie reagowała na zgłoszenia. Wiedziała o znalezisku matka Hanki i siostry. Tylko Hanka była wyłączona z tej tajemnicy. Ojciec bał się, aby Hanka nie zaczęła przy tym majstrować. I tak dopiero po latach, mieszkając w mieście matka ujawniła Hance tę tajemnicę. Tajemnica ta, to, że Hanka kilkakrotnie chodziła po podwójnym strychu nafaszerowanym karabinami, które to ojciec nie mogąc doczekać się milicji, sam po trochu zniszczył.

Wieś zaczęła się ożywiać. Przybyło repatriantów, lecz nikt nie poprawiał zrujnowanych domów, zabudowań. To wszystko było tymczasowe, każdy myślał tak samo, jeszcze trochę i wrócimy w swoje strony. Do wsi zawitała elektryczność, pojawiły się radia, szkoły i zaczął kursować autobus do miasta. Początkowo raz dziennie, ale to już było coś. Hanka po odpoczynku zaczyna szukać pracy. Pracę znalazła w niezbyt odległej miejscowości. Została jednym z najmłodszych pracowników na kierowniczym stanowisku w znanej w kraju instytucji. Liczna niegdyś rodzina została przez wojnę rozrzucona po świecie od ziem za Bugiem po dolny i górny Śląsk, województwo gdańskie, gorzowskie, Łódź, tereny Polski południowo-wschodniej, Anglię, Kanadę, Republikę Południowej Afryki, zostały groby za Uralem. Stryj zamęczony w sowieckim więzieniu, wujek w Oświęcimiu, stryj z trzema synami pod Monte Cassino, jeden z synów, marynarz zginął w walce o Falklandy, jego matka została gdzieś w kazachskich stepach. Przed oczyma przesuwa się kadr za kadrem, film całego życia.

Odjeżdżając z Pińska Hanka myślała, że będą witać z daleka ją i wszystkich powracających górujące nad miastem wieże kościoła Ojców Jezuitów. Będzie wypatrywała tych wież wracając do domu. Niestety, nie ma już wież ani kościoła, ani tych, którzy powrotu nie doczekali. Tak bardzo chciała pojechać jeszcze raz do Pińska, miasta swego dzieciństwa. Zobaczyć piękną Katedrę, dom gdzie mieszkała obsadzony przez ojca krzakami róż, a na klombie krzak białego bzu, poszukać na cmentarzu śladów grobów swoich przodków, przejść jeszcze raz ulicami swego miasta. Ale to niemożliwe, nikogo tam bliskiego już nie ma, a i miasto już nie to samo. Chciałaby też jeszcze raz zobaczyć swoją górę w Neheim, fabrykę, czy stoi jeszcze barak, w którym mieszkały dziewczęta. Czy płynie jeszcze rzeczka, po której moście uciekały na górę? Tak bardzo chciałaby to jeszcze raz zobaczyć, przecież przeżyła tam prawie trzy lata swojej młodości.

A dziewczęta??? Stefa zginęła w zbombardowanej fabryce na okopach, zmarły Marysia, Dzidzia, trzy osiedliły się w Australii, trzy znalazły się w Polsce, dwóch Hanka nie zdołała odnaleźć. ale to już później po latach.

Film się kończy na dziś choć wielokrotnie będzie powracał przed oczyma duszy Hanki.

POWRÓT MARYSI

Po zbombardowaniu fabryki przerzucano je w różne jeszcze miejsca w pobliżu frontu. Najczęściej miejsc tych nawet nie znały. Dalej kopały okopy. Były ciągłe cofania się frontu, front zbliżał się niebezpiecznie blisko. Pewnego dnia zapędzono je do jakichś ruin zniszczonego miasteczka, które zostało okrążone i zajęte przez Amerykanów. Normalnie jak wszędzie tworzono obozy (duże) dla przymusowych robotników. Marysia już wiedziała, że jej Pińsk leży już po drugiej stronie polskiej granicy. Wstąpiła do obozu Rosjan z postanowieniem: jechać do domu, gdyż o losach swojej rodziny, nie wiedziała nic.

Po kilku miesiącach podróży znalazła się w swoim mieście. Ale jakże innym, nieprzyjaznym. Wiedziona jakimś instynktem, wstąpiła do naszej ciotecznej babci, mieszkającej na tej samej ulicy, gdzie stał ich dom. Po łzach powitania dowiedziała się, że jej rodzice wyjechali do Polski, mając nadzieję, że tam ją odnajdą. W ich domu w małym pokoiku została tylko jej rodzona babcia, ze strony matki, a w całym domu zamieszkała rodzina ruskich wojskowych. Iść tam niebezpiecznie, zaczną wypytywać kim jest, może szpiegiem? A jeśli się dowiedzą, że jest córką byłych właścicieli, zameldują gdzie trzeba i znajdzie się na Syberii? Teraz to oni są właścicielami tego domu. Tak więc uradziły, że pójdą razem, Marysia z cioteczną babcią tak też zrobiły. Rodzona babcia po wylewnym powitaniu powtórzyła to samo, tu niebezpiecznie, wracaj do Polski. My stare nigdzie już stąd nie pójdziemy, tu nasze domy, nasz ziemia i groby naszych zmarłych. Zmówiłyśmy się we trzy (z sąsiadką) będziemy wspólnie siebie doglądać i wspólnie na cmentarzu grzebać, a ty wracaj do Polski tu bardzo niebezpiecznie.

Utrudzona dziewczyna długą podróżą przymierająca głodem bez możliwości umycia się, postanawia następnego dnia iść do koleżanki, mieszkającej kilkadziesiąt kilometrów od Pińska, z którą były razem w baraku. W chusteczce na głowie i z pustym koszykiem w ręku, gdyż babcia sama nie miała żywności, udając wiejską dziewczynę, maszeruje Marysia do odległej wioski. Szła dwa dni. Nocowała w polu. Koleżanka obozowa - Nina, okazała się córką bardzo zamożnych gospodarzy. Zapewniła Marysi wszelkie możliwe wygody. Ale powiedziała to samo: - „Wracaj. My sami jesteśmy w strachu. W każdej chwili spodziewamy się wywózki na Sybir, jesteśmy przecież „kułakami”, a ktoś może donieść, że mamy kontakt ze szpiegiem.”

Marysia najedzona, wykąpana i zaopatrzona w żywność na drogę, maszeruje z powrotem do swego miasta. Nie może jawnie pokazywać się u swojej babci, w swoim własnym domu, gdyż drugą, większą część domu zajęła rodzina wojskowego, tego samego który kwaterował w ich domu, zaraz po zajęciu ziem polskich w 1939 roku. Zna Marysię, jest dla niego niebezpieczna. Teraz on czuje się właścicielem tego domu, tego sadu, tego ogrodu. Dalsza krewna przyniosła Marysi upieczoną kurę na drogę do Polski.

Marysia wraz z odchodzącym transportem Polaków jedzie do Polski. Jest sama, bez jedzenia, bez ciepłej odzieży, bez bliskich. Żołądek ściska się z głodu, gdy jedzą inni. Ale tamci zabrali wszystko, co mieli z żywności, ona nie ma nic. Pieczona kura już dawno się skończyła, a transport wlecze się w nieskończoność. Czasem ktoś podzieli się z Marysią żywnością. Czasem… Po przekroczeniu nowej polskiej granicy, na każdym z postojów, Marysia pyta kolejarzy, czy nie słyszeli nazwiska jej ojca, czy nie osiedlił się w tych stronach jakiś osadnik o nazwisku „W..” . Ale nikt nie może udzielić jej odpowiedzi. Marysia załamana nie rezygnuje, pyta, ciągle pyta. Gdzieś w okolicach Łodzi jeden z kolejarzy przypomina sobie: - „Tak, był taki emigrant, pytał o okolicę, gdzie jest większa woda, lubi łowić ryby, jest z Polesia, ma w Niemczech córkę.” Miejscowość z dużym stawem wskazana przez kolejarzy znajduje się o kilkanaście kilometrów stąd. Kto tu się osiedlił? Z rodziny „W” ojciec Hanki, czy ojciec Marysi. Ale to wszystko jedno. Przecież to rodzina. I znów maszeruje biedna, głodna, obszarpana dziewczyna szukać najbliższych.

Wieś jest duża. Mieszkańcy wskazują dom zajęty przez przesiedleńców zza Buga. Wie już, że to jest jej rodzina. Jest zmrok. Pali się naftowa lampa, wokół stołu kuchennego siedzą wszyscy: matka, ojciec, młodszy brat. Wycieńczenie i wzruszenie odbiera jej resztę sił. Puka w okno i pada zemdlona. Przyszła do przytomności w łóżku. Całe ciało pokryło się wrzodami, chorowała ciężko i długo. Ale czas leczy wszystkie rany. Jest ktoś chętny do małżeństwa, Marysia go nie chce. Ten, którego kochała został tam w obozie. On nie miał dokąd wracać, ona nie chciała tam zostać. W 1951 roku bierze ślub. Wesele było huczne, lecz nie tak huczne było życie. Została wdową.

JADWIGA

Jest rok 1944 ciągłe naloty, bombardowania wyczerpują ludzi do kresu wytrzymałości psychicznej. Duża fabryka przetwórstwa rybnego na północy Niemiec. I znów rozlega się wycie syren. Wszyscy pracownicy dużej fabryki, robotnicy przymusowi i Niemcy, zbiegają do piwnic pod fabryką. Fabryka znajduje się w środku miasta, schron dla ludności jest daleko, nie zdążą. Chronią się więc w podziemiach. Potworne wybuchy bomb targają powietrzem, nawet tu, świst spadających bomb zapiera dech w piersiach. Ludzie drżą, modlą się, płaczą. Wtem ogromny rumor napełnia piwnicę, zdaje się że całe niebo zwaliło się nad głową, blady strach padł na wszystkie twarze. Jadzia modli się w duchu: - „Panie Boże, Matko Najświętsza ocal mnie, jeśli przeżyję to piekło na ziemi wstąpię do klasztoru. Matko Najświętsza ocal mnie błagam, wyrzeknę się świata poświęcę się Tobie." Płynie litania z ust dziewczyny, płynie błagalna prośba. Gdy wszystko ucichło, ludzie rzucili się do wyjścia, lecz co to? Wyjścia nie ma, jeszcze nie wierzą, jeszcze próbują otworzyć drzwi. Teraz dopiero dociera do nich straszna prawda, są zasypani. Wzmaga się krzyk, płacz, lament. - „Cisza, spokój ! Nie zużywać powietrza, bo znikąd ni ma dopływu. Nie wydostaniemy się stąd sami, trzeba czekać, może przyjdzie pomoc." Kobiety modlą się, czas upływa, nic nie słychać, nic nie widać. Pot zalewa twarze. Nie wiedzą, jak długo już tu siedzą w zamkniętej piwnicy, w której zgasło światło. Zostały zerwane przewody, zwaliły się na nich dwa piętra fabryki. Trudno opisać co się tam działo.

Ewa przyciska do siebie na wpół przytomną Jadzię. Są z jednej kieleckiej wsi. Jeśli ginąć to razem. Jadzia, dziewczyna delikatna, filigranowa zanosi modły do nieba. Ewa silniejsza, odporniejsza opiekuje się nią. Dziewczętom zdaje się, że siedzą tu już wieczność, siedzą dwie doby. W pewnej chwili dają się słyszeć jakieś stukania, ciskanie czymś, w końcu dochodzą do ich uszu ludzkie głosy. Nadchodzi pomoc, są odgruzowywani, oby tylko nie nastąpił kolejny nalot, oby zdążyli uwolnić się z pułapki. Boże dopomóż im. Przez wybite i odgruzowane już okienko już dochodzi powietrze. Już wre praca wokół piwnicznych drzwi. Ludziom uwięzionym w piwnicy zdawało się, że siedzą tu już wieczność, a tam na górze inni ludzie już dwie doby usuwali gruz aby ich uwolnić. Pracowali kolejną noc bez światła w końcu o brzasku dnia dokopali się do drzwi piwnicy. Wyciągali ludzi ledwie żyjących, prawie oszalałych ze strachu. Jadzia ocknęła się leżąc gdzieś na kupie gruzu. Czuła, że ktoś bije ją po twarzy. To Ewa przywracała ją do życia.

Nie dano im wiele odpoczynku, trzeba było iść odgruzowywać innych zasypanych. Ich fabryka została całkowicie zburzona, a one zostały przydzielone do ekip ratowniczych poszukujących zasypanych, jak przedtem one. Jeszcze kilka miesięcy odgruzowywali miasto. Jadzia postanowiła napisać do swojego chłopca w kraju o podjętej decyzji, która zmieni ich życie. Niech na nią nie czeka, przyrzekła Matce Boskiej i obietnicy dotrzyma, idzie do klasztoru. Chłopiec tego listu nigdy nie otrzymał, nie zmącił jego i tak trudnych dni.

Po kilku miesiącach przyszło wyzwolenie. Ewa i Jadzia pierwszym transportem wracają do kraju, do swojej kieleckiej wsi. Ewa wyszła za brata Jadzi. Jadzia pewnego dnia oznajmia matce swą wolę, wstępuje do klasztoru. Jadzia porzuciła świat, rodzinę, spełniła obietnicę daną Matce Boskiej, daną w czasie tych strasznych dni, przywdziała habit. jest zakonnicą gdzieś na kresach wschodnich, polskich.

 A chłopiec? Niezbyt daleko od ich wioski na leśnej polanie, wśród wysokich szumiących sosen jest cmentarz żołnierzy majora Hubala. Równe rzędy mogił krzyże jednakowe, deseczki z napisami. Pod jednym z nich leży chłopiec dawnej Jadzi.

IRENA

Wysoka, dobrze zbudowana kobieta, wdowa czy też rozwódka z córką. Skromne dwa pokoiki i to wszystko, co posiadała z siostrą. On Zdzisław, wysoki, dobrze zbudowany, inteligentny dobrze sytuowany. Na krótko przed wojną zawarli związek małżeński. Irena, gdy została mężatką, stała się zbyt pewna siebie, wyniosła. Jej postępowanie i odnoszenie się do innych, sprawiało wrażenie pochodzenia co najmniej hrabiowskiego.

Przyszła wojna, ciężkie czasy. Zdzisław był właścicielem jednej z najbardziej znanych warszawskich restauracji. Na kategoryczne życzenie Ireny, zostały zerwane stosunki z rodziną Zdzisława. Irena widząc czasem na ulicy kogoś z rodziny Zdzisława, udawała, że ich nie poznaje. Czuła się wyższa ponad ludzi warszawskiej ulicy. O tym, żeby komuś pomóc, nie mówiąc o rodzinie Zdzisława, lecz innym, a potrzebujących było wielu nie było mowy. Irena gromadziła zapasy i zasoby. Uważała, że jej nic złego stać się nie może. Pycha zaślepiła całkowicie nieszczęsną kobietę.

Pewnego dnia, gdy oboje wracali z restauracji, natknęli się na łapankę. Zanim się zorientowali nie było szans na jakieś ukrycie się, czy skręcenie za bramę. Mnóstwo żołnierzy zgarniało ludzi ku środkowi ulicy, rozdzielając mężczyzn na lewo, kobiety na prawo. Irena uczepiła się kurczowo Zdzisława nie chcąc dać się rozdzielić. Kilka pchnięć kolbą rozdzieliło dwoje ludzi. Zdzisława pchnięto w stronę mężczyzn i tylko głos zrozpaczonej Ireny niósł się za nim: - „Zdzisław, Zdzisław, Zdzisław.” Oszalała osunęła się na ziemię. Jakaś studentka podniosła Irenę, podtrzymywała, uspakajała. Łapanka trwała, przybywało coraz to więcej ludzi. Po pewnym czasie stojącym kobietom żołnierz rzucił propozycję. Kto chce, może napić się wody. Była tam uliczna pompa, niektóre kobiety poszły napić się wody. Studentka proponuje Irenie chodźmy napić się wody. – „Nie chcę!” - woła Irena. – „Zdzisław, Zdzisław!” Studentka tłumaczy, prosi: - „Chodźmy, nie wiadomo co może się zdarzyć.” Prawie siłą zaciągnęła Irenę do pompy, gdzie już był duży tłum kobiet. Teraz pada rozkaz. Te co piły wodę na jedną stronę, pozostałe na drugą. Kobiety, które piły wodę zostały wywiezione do Rzeszy. Co stało się z pozostałymi kobietami i mężczyznami? Nie wiadomo. Najprawdopodobniej znalazły się w Oświęcimiu. Irena trafiła do fabryki. Została rozdzielona ze studentką.

Listy pisane do Warszawy nie przynosiły dobrych wieści. O Zdzisławie nie wiedziano nic. W obozie Irena zaprzyjaźniła się z Aleksandrem, mężczyzną z Krakowa. Była propozycja małżeństwa i wspólnego powrotu.

Pokusa była duża, rozterka też. Co wybrać? Co wybrać? Aleksandra czy powrót do Warszawy? Nocami ważyła w głowie decyzję. Rozważała za i przeciw. Postanowiła wrócić do Warszawy zaraz, jak tylko będzie można. Zdzisław musi wrócić. Być może nie jest w stanie dać znać stamtąd, gdzie przebywa. Jest wojna i wszystko mogło się zdarzyć. Jak postanowiła tak zrobiła.

Wróciła do Warszawy w końcu 1945 roku. Wróciła do łask rodzina Zdzisława. Już nie wywyższała się ponad wszystkich. Szukała Zdzisława ,czekała. Państwo zabrało restaurację, a gdy minął już rok 1946, gdy wrócili wszyscy, którzy mogli i chcieli wrócić, a o Zdzisławie w dalszym ciągu nie było żadnych wieści. Przyszła rozpacz. – „Gdybym wiedziała tam, w obozie, że Zdzisław nie żyj. Gdybym wiedziała! Wyszłabym za Aleksandra. Nie wróciłabym do Warszawy. Odmówiłam mu! Co ja zrobiłam!? Co ja zrobiłam? Gdybym wiedziała!”

Znalazła się znów w skromnym pokoiku, zatrzymanym przez , w którym mieszkała przed ślubem ze Zdzisławem. Bez środków do życia, bez perspektyw na przyszłość, po pięćdziesiątce. Nie umiejąc sobie poradzić w nowych warunkach życiowych, traciła chęć do życia. Wracała w rozmowie wciąż do błędu, jaki popełniła odmawiając Aleksandrowi „bo gdyby wiedziała…” Wkrótce zmarła na raka. O Zdzisławie wszelki słuch zaginął, widocznie trafił do Oświęcimia lub został rozstrzelany.

JADWIGA

Ona piękna, młoda, naturalna blondynka, on wysoki przystojny mężczyzna. Znali się pięć lat. Tuż przed wojną zawarli związek małżeński. Na czas wojny zamieszkali we Włochach pod Warszawą. Oboje pracowali w Warszawie. Tak, jak inni młodzi mieli piękne plany na „po wojnie” . Pewnego dnia Aleksander wrócił do domu bardzo późno. Okazało się, że udało mu się uciec z łapanki. Taka okazja zdarzyła się jeszcze raz .

Pewnego dnia nie wrócił z pracy do domu. Ona czekała. Czekała latami, że może wróci. Może jest gdzieś, skąd trudno mu wrócić? Może w jakimś wypadku stracił pamięć? Może jest za granicą? W końcu doszła do wniosku, że gdzieś zginął, że została sama.

W tamtych latach była w telewizji audycja prowadzona przez redaktora Dariusza Baliszewskiego pod tytułem: „Rewizja nadzwyczajna”. W tej to audycji redaktor Dariusz Baliszewski wyjawił sprawę zniknięcia Aleksandra. Była wpadka „kocioł” na ulicy Poznańskiej 22. Zostali aresztowani: właściciel mieszkania, łączniczka i on Aleksander. Redaktor Baliszewski wszelkimi sposobami starał się wyjaśnić, gdzie został pogrzebany Aleksander. Niestety niczego nie udało mu się ustalić. Jedynie to, że przed wojną Aleksander działał w wywiadzie. Po sześćdziesięciu kilku latach Jadwiga dowiedziała się częściowo o losach swojego męża.

- - - -

Wrócę jeszcze do szpitala. Karetka przywiozła Hankę do szpitala. Szpital, doktor, kobieta, badanie. Po kilku dniach ze szpitala zostaje przeniesiona do baraku dla „auslendrów” czyli (obcokrajowców). Na terenie szpitala w baraku, jakiś Rosjanin chory na gruźlicę, kilka kobiet. Atmosfera ponura, nikt się do nikogo nie odzywa. Panuje ogólna nieufność. Jedzenia dość. Hanka zbiera kromki czystego, nie zjedzonego przez nią chleba, choć jest go niewiele, ale zawsze kilka kromek zostaje. W niedzielę odwiedzą Hankę dziewczęta i zabiorą torbę suchego, zaoszczędzonego chleba. Są przecież głodne. Barakiem opiekuje się siostra zakonna. Polubiła Hankę. Prosi ją, aby nie wracała do baraku, lecz została z nią jej do pomocy.

W pokoju gdzie leży Hanka są dwa łóżka, na drugim leży jakaś kobieta, od której bije jakaś tajemnica. Do dziś Hanka nie może się nadziwić dlaczego nie zainteresowała się tą kobietą. Chciała, lecz ile razy chciała się do niej odezwać ogarniał ją jakiś strach. W ciągu miesiąca pobytu Hanki w szpitalu, nie widziała żeby ta kobieta wstawała lub jadła, milczała. Lekarz w czasie obchodu zatrzymywał się przy Hance, pytał jak się czuje.

Przy tej kobiecie nie robiono nic. Lekarz robiąc ranny obchód zatrzymywał się przy niej na ułamek sekundy i szedł dalej nie pytając o nic. Hanka miała ochotę (kilkakrotnie) zapytać o cokolwiek kobietę. Kim jest? Ale patrząc na nią czuła jakąś tajemnicę, jakiś strach.

- - - -

Wrócę jeszcze do dziewcząt z obozu. Walentyna bardziej była zaprzyjaźniona z Marysią, razem pracowały w kuchni. Z powodu pewnych okoliczności Wala znalazła się w innym obozie. Trafiła do Helfta Bai Eisleben (piszę po Polsku ) [1]. Marysia już była na okopach. Z Helfty Wala na nazwisko Hanki przysłała paczuszkę, a w niej jeden kilogram soli oraz zdjęcie z dedykacją „dla Hanki”. Soli nam bardzo brakowało. Któraś z dziewcząt dała malutką miarkę, ni to kieliszek, ni to nakrętkę do dużej butelki i tą miarką Hanka dzieliła tą sól po odrobinie na wszystkie ponad czterdzieści dziewcząt. Po wojnie z polskiego obozu w Hagen, Hanka przyjechała do Neheim, do swojej fabryki. Milcząco portier przepuścił ją do wewnątrz. Hanka kupiła miedniczkę do mycia i aluminiowy czajnik. Cała transakcja odbyła się w spokojnej, uprzejmej atmosferze. Teraz po latach wspominając to wszystko Hanka dziwi się samej sobie. Jak to było, że Hanka nie bała się iść do „arbajtsantu”? Od kogo dowiedziała się gdzie on się znajduje? Dlaczego ryzykowała i poszła do lekarza kata do ruskiego obozu mimo próśb Rosjanek -„Nie idź tam.”? Odpowiedź jest jedna. Młodość nie zna strachu.

- - - -

Będąc w obozie w „Kablu” władze zorganizowały transport chętnych na wyjazd do kabaretu do jakiegoś innego miasta, czy też dużego polskiego obozu. Hanka też pojechała. Ktoś opowiadał skecze, ktoś śpiewał włoską piosenkę „Mama”, ktoś opowiadał o alpinizmie. Hance przypadło miejsce w pierwszym rzędzie przed sceną. Z osób występujących na scenie, Hance utkwiły w pamięci trzy osoby. Mężczyzna o charakterystycznej twarzy, drugi mężczyzna wysoki szczupły i kobieta. Wysoka, dobrze zbudowana, ruda. Będąc po powrocie z obozu w Warszawie idąc ulicą Wileńską z przeciwnej strony szedł mężczyzna. Podszedł do Hanki, poznał ją, była tak samo ubrana, jak na owym kabarecie, uśmiechnął się i zamienili kilka słów. Nie przedstawił się, ale był bardzo miły. Po kilku latach Hanka zobaczyła go na ekranie telewizora. Był to późniejszy aktor Kobiela, drugi mężczyzna był listonoszem w miejscowości, gdzie osiedlili się jej rodzice. Przyniósł Hance telegram wysłany z Warszawy tydzień po jej przyjeździe. Hanka powiedziała mu kilka ostrych słów o pracy poczty. Nigdy więcej go nie spotkała, tak jak nie spotkała tej kobiety z kabaretu.

- - - -

Po zakończeniu wojny przed wyjazdem do większego obozu Hanka robi porządki w swojej szafce w baraku. Długo trzyma w ręku niemiecką książeczkę pracy wraz ze zdjęciem obozowym. Co robić? Brać ją, ale po co? Wojna się skończyła, pojedzie do domu. Po co jej ta książeczka?

Wyrywa zdjęcie na pamiątkę, a książeczkę rzuca w kąt szafki. Gdyby wtedy wiedziała ile przysporzy sobie kłopotów w późniejszym czasie? Ale bardzo, bardzo dużo przymusowych robotników postąpiło właśnie tak, jak Hanka.

Potem w kraju powstała Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie. Hance nie chcą uznać pobytu na podstawie zdjęcia z numerem obozowym. Hanka pisze do różnych instytucji mogących stwierdzić pobyt jej w obozie i nic. Obfite archiwum różnych dokumentów stanowi zawartość teczek Hanki, trzy razy była osobiście w Fundacji w Warszawie, tam odsyłają ją od „Annasza do Kajfasza”. Mężczyzna, który ją informuje, beztrosko rzuca nazwę jeszcze jednej instytucji. Za każdym razem innej do której Hanka winna się zwrócić. Olbrzymie kolejki oczekujących na korytarzu Fundacji przyprawiają o ból głowy. Ludzie oczekujący to ludzie po obozach, już schorowani, już ze straconym zdrowiem, a osoba do której trafia Hanka lekceważąco odnosi się do niej. Za trzecim razem pobytu w Fundacji Hanka przedstawia urzędnikowi pewien dokument, ten lekceważąco twierdzi, że on nic nie znaczy. Hanka zostawia mu to na biurku i stwierdza: - „Jeżeli to nic nie znaczy, zwracam się z tą sprawą do Strasburga.” Ale po dwóch tygodniach otrzymuje wiadomość z Fundacji, że sprawa została załatwiona.

Wszystkie listy, tłumaczenia na język niemiecki i odwrotnie, wynoszą ponad te pięć tysięcy złotych, które Hanka dostała z Fundacji później. Hanka nie przestaje szukać. W tym czasie telewizja nadaje program pt.: „Dopóki żyje ostatni świadek”. Zgłasza się koleżanka, lecz ona też nie ma dokumentów, gdyż z drugą koleżanką po kilku miesiącach uciekły z baraku z Neheim. Za pośrednictwem tej koleżanki udaje się dotrzeć do innych, lecz one też nie mają. Hanka przypomina sobie o swoim pobycie w szpitalu. Może tam znajdują się jeszcze jakieś dokumenty? W liście do szpitala Hanka załącza kopię tego dokumentu, który zostawiła na biurku w Fundacji.

Szpital odpisuje bardzo szybko. Okazuje się, że Szpital Św. Jana w Neheim, z okazji jubileuszu 140-lecia wydaje gazetkę jubileuszową. Proszą Hankę o wyrażenie zgody na zamieszczenie w niej owego dokumentu, który Hanka zostawiła w Fundacji, a który ten pan uznał za nie ważny, jako dokument z tamtych czasów.

- „Brawo! Więc Niemcy uznali mi pobyt w obozie, ale nie uznali mi nasi. W osobnym liście, szpital proponuje mi zwrócenie się do jeszcze jednej instytucji. Może tam znajdą się moje papiery? Dobrze poradzili. Kto? Właśnie Niemcy.” Dokumenty przyszły. Teraz Hanka pomaga koleżance z Australii, która też leżała w szpitalu, miała ciężką operację. Żelazna Bela spadła i uszkodziła jej nogę. Ona też jak i Hanka dostała gazetkę jubileuszową szpitala św. Jana w Neheim.

Po wielu latach poszukiwań, za pomocą nie naszych, lecz właśnie uczciwych Niemców udało się Hance załatwić sprawy obozowe. Takim ludziom, jak pracownicy Szpitala Św. Jana, jak niemiecka kobieta z „arbajtsantu”, jak majster, który chciał oddać swoją kromkę chleba głodnej Hance, jak żołnierz, który przybił jej obcas, bo zostałaby na drodze bosa, jak panu M.G – „Tym ludziom ten pamiętnik poświęcam. Byli też inni Niemcy ale o tamtych lepiej nie pisać.”

 

Irena Szerszon

 

Przypisy:

[1] Obóz jeniecki w Helfcie pod Eisleben i koniec II wojny światowej w Eisleben, więcej informacji w LINKU

 

Fundacja Rzeszowska składa podziękowania Pani Irenie Szerszon za cenne pamiątki historyczne i "żywą lekcję" historii, synowi Andrzejowi za pomoc w opracowaniu materiału źródłowego oraz Panu Michałowi Rusinowi za pomoc w organizacji spotkania.

Pozostałe z kolekcji

Irena Szerszon - O pracy i małych radościach w obozie pracy, Neheim-Hüsten, Niemcy, 1943 r.

12.09.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O topielcach - ofiarach zniszczenia zapory Möhne, Neheim-Hüsten, Niemcy, 1943 r.

12.09.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - Wspomnienie o rodzinie i przyjaciołach z Pińska

05.09.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon – Wspomnienie o ojcu marynarzu

05.09.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon – Przedwojenne wspomnienia z rodzinnego Pińska

30.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O tragedii spowodowanej zniszczeniem zapory Möhne w Westfalii, Niemcy, 1943 r.

30.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O życiu w obozie pracy przymusowej Möhnewiesen w Neheim (Westfalia, Niemcy)

22.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O skutkach operacji Chastise i zniszczeniu zapory Möhne w Westfalii, 1943 r.

22.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - O powołaniu ludności z Pińska do obóz pracy przymusowej w Neheim-Hüsten, 1943 r.

22.08.2019
Zobacz więcej

Irena Wołodźkowicz, I Komunia Święta, portret dziecka [ok 1931 r.]

22.08.2019
Zobacz więcej

Władysław Wołodźko – portret [18.12.1948]

22.08.2019
Zobacz więcej

Jan Wołodźko – portret [16.11.1943]

22.08.2019
Zobacz więcej

Żołnierz Wojska Polskiego w towarzystwie kobiety, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Mężczyźni w garniturach, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Rodzina na ławce, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Rodzina na progu, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Kobiety w ogrodzie, Pińsk

22.08.2019
Zobacz więcej

Para przy skale

11.08.2019
Zobacz więcej

Władysław Wołodźko, Pińsk (3)

11.08.2019
Zobacz więcej

Żołnierze przy wodospadzie

11.08.2019
Zobacz więcej

Młodzi ludzie przy motorze, Pińsk

11.08.2019
Zobacz więcej

Władysław Wołodźko, Pińsk (2)

11.08.2019
Zobacz więcej

Władysław Wołodźko, Pińsk (1)

11.08.2019
Zobacz więcej

Irena Szerszon - Wspomnienia z lat okupacji - część 1

09.08.2019
Zobacz więcej